
Miałem kiedyś taką znajomą, która była spod Warszawy, ale pojechała do Poznania i tam wyszła za poznaniaka. I jak potem - jakieś dwa lata później - zapodała coś po poznańsku, to nic nie zrozumiałem. Była jakaś plajta, bimba i szneka, i na pewno są to jakieś ważne rzeczy, ale o ile znakomicie rozumiem gwarę beskidzką i nieźle śląską, o tyle po poznańsku nic nie umiem. Ale nie szkodzi, zawsze można dogadać się po angielsku.
Już kiedyś pisałem o koneserstwie, które panuje w Poznaniu w okolicach ulic kojarzących się z cytrusowymi owocami.