Dlaczego testy nowych samochodów są straszne
Jest nowy rok, więc trzeba coś tu rozruszać!
Znalazłem ostatnio motoryzacyjne blożątko, którego nazwy tu nie wymienię. Owo blożątko ma niecały tysiąc polubiątek na fejsbuczku, co nie jest żadnym powodem do ujmy, bo i ja miałem kiedyś 1000, a nawet 10 polubień. A nawet przez chwilę tylko jedno. Potem zaraz polubił to też Andrzej i Esper których pozdrawiam z tego miejsca. Nieważne. Na tymże blożątku znalazłem kilka testów nowych samochodów. Wszystkie oczywiście napisane tak, jakby pisał je piarowiec danej marki, bo w końcu po co się narażać na niedostanie kolejnego auta. Zaprawdę, żeby pisać prawdę o samochodach, to naprawdę trzeba być bardzo mocnym, jak Jalopnik i sprawa z Ferrari, albo Chris Harris, albo Top Dżir. Albo nawet produkcje typu Auto Zeitung. Ale blożek musi być miły, bo jeżeli jest niemiły i rąbie prawdę w oczy, to albo szybko kończy, albo zostaje w niszy tak jak ja i nikogo nie obchodzi.
Niestety, problem z takimi internetowymi testami samochodów jest jeden: są straszne. Absolutnie przeraźliwe. A to dlatego, że cały system jest zły i do kitu, a publikując te testy tylko się ten system utrwala. Opiszę teraz w punktach – żeby łatwiej się czytało – dlaczego są straszne i jak powinien wyglądać test nowego auta, żeby zachęcił mnie do zakupu. Bo to w końcu jest clou tej zabawy: test ma zachęcać lub zniechęcać do zakupu, a o tym się przeważnie zapomina i blogerzy (nie wyłączając mnie z czasów kiedy jeszcze testowałem nowe auta) piszą o swoich wrażeniach, tak jakby to mnie cokolwiek obchodziło. Mogą obchodzić mnie wrażenia osoby, która jest dla mnie ważna, ale wynurzenia anonimowego człowieka z internetu nie są ciekawe. Ma to walor recenzji filmów czy produktów konsumenckich pisanych przez komentatorów na różnych portalach. Można się dowiedzieć, co ktoś uważa, ale to jeszcze do niczego nie zniechęca ani nie zachęca.
Dlaczego są straszne?
1. Piszą o wyglądzie. No k… przecież widzę jak ten samochód wygląda. Sam sobie zdecyduję, czy “dynamiczna linia 4-drzwiowego coupe” mi się podoba czy nie.
2. W testach nowych samochodów nie jest przeważnie podane, ile kosztuje dany samochód. Co mnie obchodzą ceny cennikowe? Przecież je widzę na stronie producenta. Chciałbym dowiedzieć się, ile kosztuje testowany egzemplarz. To już praca do wykonania dla piarowca, żeby wysłał dziennikarzowi czy blągerowi specyfikację i listę wyposażenia dodatkowego oraz cenę łączną. Tę pracę piarowiec ma do wykonania raz – wystarczy że sprawdzi “spec” np. dla auta o tablicy rejestracyjnej WW 000XX i ma potem gotowca, którego może rozsyłać. Zresztą niektórzy tak robią. Tyle że potem w teście to i tak nie jest publikowane.
3. Piszą o prowadzeniu. Subiektywna wartość, która niczego nie wnosi. Dla mnie wszystkie samochody oprócz Suzuki Carry prowadzą się doskonale. Mój kolega narzeka na podsterowność w Audi A7. To tak jakby pisać, że testującemu nie podobał się kolor.
4. Testujący dostaje gotowy samochód ze specjalnej puli dla dziennikarzy. Tajemnicą poliszynela jest, że te samochody są dopasione ponad miarę. Idziesz potem do salonu i tego wyposażenia czasem nawet nie ma w cenniku. Celuje w tym pewna firma, której nazwa składa się z czterech liter, a żadną z nich nie jest “S”.
5. Opisywane są jakieś rzeczy, które totalnie nie obchodzą nabywcy kupującego nowy samochód, a nie są poruszane tematy, które są dla kupujących absolutnie kluczowe. Tu się trochę rozwinę.
Wielokrotnie czyniłem podchody do kupowania nowego samochodu, a często nawet towarzyszyłem w takim wydarzeniu różnym bliskim osobom. Moje doświadczenia z salonami samochodowymi są takie, że próbują one za wszelką cenę albo wcisnąć to co mają, albo – jeśli klient tego nie chce – spławić go. To oczywiście naturalne, bo w końcu chodzi o biznes i każdy chce zarobić. Może kilka przykładów: ciotka chciała Forda Fusiona z silnikiem 1.6. W salonie powiedzieli że nie, bo oni sprzedają tylko 1.4. Wszyscy biorą 1.4 i już. Kupiła 1.4 – co miała zrobić?
Chcieliśmy Polo z dieslem. Z dieslem? Oszaleli? Wszyscy kupują 1.4. Na liście opcji jest tempomat? Nieee, to tylko problem. Bez tempomatu. Jaki kolor? Chcielibyśmy żółty. Jest taki w palecie. Noo, jest, ale tylko na Niemcy. Na Polskę może być czerwony. W żadnym teście nie przeczytałem nigdy, że paleta kolorów Skody Octavii na rynek czeski jest trzy razy szersza niż na polski. Dlaczego? Bo nikomu nie chciało się tym zainteresować. A tymczasem w Czechach można mieć Octavię nawet w kolorze “Rużowa Baby”, którego u nas nie oferuje się.
Wreszcie – przykład z niedawna. Poszedłem do salonu BMW, udając klienta na nowe X1. Dowiedziałem się, że przede wszystkim to ceny cennikowe nie obowiązują. Oraz że właściwie to jest tylko jedna wersja: 18d xDrive. Może ewentualnie byłyby inne jakbym bardzo długo poczekał. W żadnym teście nie znalazłem informacji, ile czeka się na jaki samochód lub czy można go kupić od ręki. Znajoma chciała kupić Qashqaia. Po 6 miesiącach oczekiwania poddała się, odebrała zaliczkę i kupiła Kię Sportagie dostępną od ręki. Nikt nigdy o tym nie napisał, tak jakby temat nie istniał.
Kolejna rzecz: gwarancja. Na blożątkach można przeczytać testy samochodów Kia czy Hyundai. Nigdy się nie dowiedziałem, co tak naprawdę obejmuje ta siedmioletnia gwarancja. Która faktycznie nie jest siedmioletnia, tylko maks. do 7 lat lub 150 tys. km, a ostatnie dwa lata to obejmuje tylko kilka rzeczy, które na pewno się nie wydarzą. Co więcej, z żadnego testu nie dowiedziałem się nawet, że BMW przy zakupie nowego auta daje pakiet serwisowy na 5 lat. Za to było rozwodzenie się nad niezwykłą skrzynią biegów i fantastyczną reakcją na gaz.
Z testów nie wynika też – cały czas piszę o testach w internecie, bo w gazetach często te tematy są poruszane – co ile jeździ się na przegląd i ile ten przegląd kosztuje oraz co obejmuje. Nie ma nic o formach finansowania takiego samochodu. Nie ma przeważnie nic o rodzaju ogumienia (zwykłe czy run-flat). Nie wiadomo, jakie są przewidywane współczynniki utraty wartości dla tego modelu. Tzn. wiadomo, ale nikt o tym nie pisze. A to jest ta rzeczywistość‚ z którą styka się potencjalny klient‚ a nie piętnastocalowe ekrany i skóra aut z parków prasowych. Ten rozdźwięk jest być może jednym z powodów‚ dla których ludzie nie kupują nowych aut. W teście są piękne i wypasione‚ w salonie – jest tylko jedna wersja‚ nie ma wyposażenia i trzeba na nią czekać pół roku.
Nikt nie pisze o tym jak jest, bo to wymagałoby pracy i zaangażowania. Tymczasem przejechanie się samochodem i napisanie tekstu pochwalnego na jego temat nie jest żadną pracą. To relaks i przyjemność. Jeśli ktoś na co dzień nie jeździ nowym samochodem, to przejażdżka takim autem w naturalny sposób budzi jego zadowolenie, a czasem i zachwyt. Ponadto jest jeszcze efekt “mam coś nowego, więc mi się podoba” – dlatego żeby napisać dobry test jakiegoś auta, trzeba de facto nie wysiadać z aut prasowych, tak żeby przestały być czymś pożądanym, a stały się normalnym elementem codziennej pracy. Apeluję więc do producentów, żeby ktoś w końcu zdołał zebrać się na odwagę i przekłuł bańkę popularności blogów, ponieważ blogi – wszystkie, a w tym motoryzacyjne – nie są nic warte, jeżeli są pisane przez przypadkowe osoby, które nie mają niczego do przekazania. Nie mają rozpoznawalnego stylu pisania, wyrazistych poglądów czy wiedzy. Tyle że jeżeli masz już rozpoznawalny styl pisania, wiedzę i wyrazistość, to już nie jesteś blogerem, tylko autorem, a to już jest co najmniej stopień wyżej. Nie warto dawać samochodów przypadkowym ludziom tylko dlatego, że założyli sobie stronę internetową. To nikogo nie zachęca, jest tylko nagrodą dla „testującego”. No ale ja wiem dlaczego tak jest i dlaczego to się kręci: wszystko rozbija się o to, o czym pisałem na początku. Pan blogerek napisze miło i dobrze. Piarowiec się wykaże‚ że auto pokazało się nie w 21‚ a w 22 publikacjach. No i jak mu nie dać, jak on tak ładnie prosi i ma takie smutne oczy?
Powiem Wam jak będzie.
Pójdę do salonu jakiejś popularnej marki.
Umówię się na jazdę próbną.
Spróbuję wydusić jak najwięcej wiadomości ze sprzedawcy.
A potem Wam tu o tym napiszę.
Być może nawet jeszcze w styczniu, a jak nie, to w lutym.
PS. za tę akcję z kolorem nigdy w życiu nie kupię nowego VW.
Bardzo ładne to nowe Polo.
Jest już wersja pięciodrzwiowa?
Poruszyłeś temat, który mnie już od dawna męczy.
Np dlaczego nie testuje się aut w wersjach najpopularniejszych (czyli najczęściej najtańszych)? Testowane auta najczęściej są dwukrotnie droższe niż te w salonach. I co z tego że na fotach widzę deskę z wieloma pięknymi zegarami w skórze, a w salonie stoi plastik tylko z prędkościomierzem i kilkoma kontrolkami. O fotelach i różnych systemach nawet nie wspominam…
E tam, w gazetach jest jeszcze gorzej niż w necie. Zresztą, jak kupowałem nowy samochód parę lat temu to najbardziej przekonała mnie jego “reklama” w Top Gear. Zresztą co mi po opinii szeregowego dziennikarza? Ani on takim samochodem nie zrobi tylu kilometrów, żeby faktycznie przetestować ten samochód, ani nie wiem tak naprawdę, jakie są jego preferencje.
A co do czekania na nowy samochód, cóż, ciężko żeby na tak małym rynku stały wszystkie kolory i wyposażenia na placu salonu. Ja czekałem jakieś 4 miesięcy wtedy na “swój” kolor w danej wersji wyposażenia, ale przyznaję, że nie śpieszyło mi się wtedy. Mimo wszystko, to właśnie Sportage było królem oczekiwania (terminy >6 miesięcy nie były niczym dziwnym…).
Ja bez akcji z kolorem nigdy nie kupię nowego VW.
Ba! Nigdy nie kupię żadnego VW!
To są auta dla ignorantów motoryzacyjnych, którym zależy tylko na tym żeby auto jeździło (i tak poniekąd było w zamierzchłej przeszłości) i PRESTIŻU.
ten drugi do tej pory pleni się wśród ludności wsi i miasteczek.
Ostatnio przeczytałem na wyprzedzającym mnie golfie 4: “Szlachta jeździ tylko VW”. To wszystko wyjaśnia.
Chyba pojechałem nie na temat…
Czekamy na test.
Nigdy nie kupiłbym nowego samochodu “z placu”. Przecież do salonu idzie się by zamówić samochód dokładnie taki, jaki się chce. Typowe konfiguracje są w komisach.
Słuszna obserwacja, choć przynajmniej w części odnosi się również do wszystkich czasopism motoryzacyjnych, w tym pewnego zasłużonego tygodnika na 5 liter, z których żadną nie jest S (choć i tak jest to najlepsze pismo na rynku więc nie czuj się Złomniku urażony). Inna sprawa że rzeczy ważne dla kupującego można napisać nawet bez przejażdżki danym autem.
Tylko, ze to o czym piszesz to nie jest test samochodu, tylko test jakosci obslugi klienta. Co mnie obchodzi ze u was w stolicy jest salon VW ktory ma gdzies swoich klientow, skoro mieszkam w Krakowie? Pewnie wystarczyło iść do innego salonu, problem solved. Niestety jakość obsługi w różnych salonach tej samej marki jest bardzo różna. I masz racje, to jest ciekawy temat, ale nie w teście samochodu.
Dla mnie najgorsze testy są nie na blogach (bo ich autorzy przynajmniej się starają) a w prasie. Weźmy taki tygodnik na M. “test samochodu” na około 100 slow z czego 70 mógłbym napisać ja, nigdy tym autem nie jeżdżąc, tylko na podstawie danych technicznych. Za to na pol strony mamy baner “testowano na paliwie BP”. Jak taki test czytam to się czuje jakby mi redakcja w gebe naplula i się jeszcze śmiała z maiwniaka kóry za to 2 zeta zapłacił.
Czy jest wśród nowych samochodów taki nie będący maszyną która robi PING? Po prostu auto bez pikań i bez brzęczyków – tylko dźwięk silnika w standardzie.
To jest cena którą w salonie płacisz za to, że nowe auto kosztuje w złotówkach. Na innych rynkach auta są droższe zwyczajnie, ale można wybierać. Porównanie mam ze szwedzkim, bez 45 tys. PLN w przeliczeniu nawet się nie zbliżaj po najtańszego mieszczucha w plastiku. A to przecież cena o połowę wyższa niż w Polsce.
Nie jestem pewien czy faktycznie za- lub znie-chęcenie do zakupu auta jest najważniejszym celem testu motoryzacyjnego.
Wg mnie jest nim rozrywka dla czytelnika lub widza. Dlatego topgir tak dobrze się ogląda, pomimo że 99% widzów nie stać na testowane tam wozy, a ten 1%, który stać topgira nie ogląda, bo jest zbyt zajęty piciem szampana i polowaniem na lwy.
To samo się tyczy normalnych aut. Oglądam/czytam sobie test takiej pandziochy czy fabii, ale bardziej dlatego, że lubię poznać inną opinię, a nie zamierzam kupić. Gdybym miał pójść do sklepu i wybulić 40 tysięcy (albo o zgrozo jeszcze więcej) na przedmiot pt. samochód to przejechałbym się nim, obmacał sam ze wszystkich stron, wyszperał WSZYSTKIE informacje o nim jakie tylko istnieją i wtedy może kupił.
Chyba we współczesnym świecie (o święta Unio) nie stanowi problemu kupić sobie różową skodę w salonie w Czechach? Szczególnie, że jest to wydatek nieco większy niż na skarpetki. Zachęcam do tego, bo może gdy klienci zaczeną być “nieposłuszni” to ktoś jorgnie się, że dłużej nie można ich olewać.
PS: To problem słabości dealerów w Polsce. Mówiąc wprost – nie mają kasy, żeby kupić nietypowy samochód od producenta. A co jak klient się z tego wykręci? Lepiej nie ryzykować. Lepiej kupić kilka sztuk i opychać klientom na siłę. Przerabiałem to niedawno: “Samochód kosztuje X – pokazuje pan w cenniku – ale jeżeli zdecydują się państwo na ten, który stoi za wami, albo ten, który stoi na placu, to proponuję zniżkę 15%”. No 15% to jest trochę hajsu, więc klient wymięka w kwestii koloru, czy jakiś tam gadżetów. I tak to się kręci. A najlepszy klient to flotowy klient, bo kupuje na raz tyle ile salon sprzeda przez dwa lata. I w kolorze czarnym lub srebrnym.
@Art – pikanie niezapietych pasów masz już obowiązkowe. I te lampkie co pokazuje na jakim biegu masz jechać, żeby szybciej zarżnąć silnik. Lampka jeszcze bez brzęczyka, ale nie bój żaby…
@benchi – śmiech na sali z tym wszystkim. “Szlachta jeździ tylko VW” – to zdanie mówi o polskiej mentalności motoryzacyjnej aż nadto. Dodałbym jeszcze “VW/Audi/BMW” – bo to też prestiż i lans i powód by sąsiad i szwagier pili z rozpaczy
Nie tak dawno na Blogomotive był wywiad z blond-babeczką, która z nudów zakupiwszy Audi “w klekocie” pierdzieliła farmazony jak to “spełnia swoje marzenia”, “wkracza do różnych światów” i tym podobne majaki. Clou wszystkiego było stwierdzenie, że jadąc swoim wycackanym Audi “czuje się lepsza od innych”. Kurtyna i tona cebuli.
Na FB kiedyś mnie koleś zaatakował, że “Dacia / Skoda / Daewoo to może i dobre auto ale jakby zajechał pod zakład to koledzy by się do niego przestali odzywać”. Dwie tony cebuli. Kurtyna nie zdążyła opaść.
Tylko takie dwa przykłady. Może nie na temat, ale wpis kolegi mnie zainspirował
Z częścią się zgodzę, z częścią nie.
Moim zdaniem warto, by w testach były zawarte subiektywne emocje dotyczące wyglądu, ogólnej prezencji itp. Często auto w odbiorze na zdjęciach i w rzeczywistości jest zupełnie inne.
Dwa, że problemem zaczyna być też obłożenie aut prasowych i to, że wydawane są nieraz na bardzo krótki okres. Jak zaczynałem o nich pisać, to normą był tydzień, a teraz często na niektóre auta są 2-3 dni, a jedną nowość marki na M miałem do testu przez 16h. Zrobiłem ledwo 200 km, a zdjęcia prawie po ciemku (akurat była permanentna ulewa). Auta, które przetestowałem najlepiej to te z testów długodystansowych i te, którymi byłem na wyjazdach wakacyjnych.
Trzy to fakt, że w wielu miejscach niektórzy tak bardzo uzależnili się od testówek, że sprzedali własne auta. Teraz nikogo innego nie dopuszczą, bo to oni testują i koniec. Co z tego, że mi samemu nie chce się później tych testów czytać, bo takie są schematyczne. Nuda, nuda, nuda.
Cztery – jak widzę jakie zdjęcia niektórzy potrafią opublikować, to się zastanawiam, czy jeszcze istnieje jakikolwiek szacunek do czytelnika.
Resztę wrzut rozumiem, ale zastanawiam się czy serio wszyscy tego oczekują. Sporo osób czyta testy z ciekawości, a nie z perspektywy kupującego.
W końcu coś sensownego. Ostatnio – a przykro to pisać – na złomnik warto było wchodzić wyłącznie, żeby sprawdzić, czy w miksie nie ma znajomych aut.
Co do dealerów – kupowałem ostatnio (tfu) VW. Wersja jaką chciałem, ale trzeba było na samochód czekać 5 miesięcy.
Celnie. Dodałbym jeszcze, że “testerzy” na ogół poruszają się takim samochodami sami, bez żadnego obciążenia. Nikomu nie chce się np. zainstalować fotelików dla dzieci, zapakować do bagażnika wózek + bagaże itp. O boxie dachowym, uchwytach na rowery czy narty nie wspomnę. Nikt nie sprawdzi, jak się podróżuje z całą rodziną. Chodzi o wożenie własnej dupy i wypisywanie nieistotnych pierdół.
Problem z kalkami niemieckiej prasy moto jest polityczny i finansowy. Polityczny, bo zawsze faworyzują auta z VAG w zależności od potrzeb. Gdy podjjęto próbę reaktywacji Seata, moim zdaniem średnio udaną w Polsce, to wylewało się Leonem, gdy powstał Rapid, wiadomo-w zestawieniu do czegokolwiek, nawet Volvo czy Mazdy wygrywały. To obraża inteligentnego człowieka. Problem finansowy polega na czytelnictwie blogów i innych portali i spadku nakładów sprzedanych do czytania w kiblach na dworcach tych wydań fizycznych. Normalne i rośnie to zjawisko. Redakcje mają od Bauera czy Burdy mniej pieniędzy na własne testy i publikują te z Niemiec, jedynie słuszne w wersjach aut popularnych właśnie tam. A że konsument z DE jest skrajnie inny, to mamy taki efekt. Oczywiście, działy PR muszą pokazywać wypasione wersje, ale i tak 80% testów w prasie to przedruki redakcyjne. Blogerzy, z szacunkiem, to często popłuczyny dziennikarstwa obiektywnego i tu Tymon ma rację. Takie mamy czasy-papka informacyjna w modzie, do czytania w kiblu.
Co do subiektywizmu opinii, to wszystko, co człowiek mówi i pisze jest subiektywne. Gdybyśmy chcieli się ograniczać do “obiektywnych faktów”, to trzeba by przepisać cyfry ze strony producenta i tyle, co w dalszej części tekstu jest uznane za niedopuszczalne (zresztą nawet te cyfry są wynikiem jakichś tam metod pomiarowych I jakiegoś poziomu rzetelności pomiaru, czyli też niekoniecznie są obiektywne).
Po drugie, jeśli czytam jakiegoś blogera, to dlatego, że uważam jego opinie za wartościowe. Po to w ogóle istnieje dziennikarstwo. “Prowadzenia” samochodu prawie nie da się ocenić inaczej niż subiektywnie – czas przejazdu slalom czy graniczna prędkość na jakimś łuku zależą od tylu czynników, że siwy dym, a najwazniejszym z nich są umiejętności testera. Nie zmienia to faktu, że mogę chcieć się coś o tym dowiedzieć i w tym celu np. czytam opinie ludzi, których cenię. W przypadku prowadzenia auta wiem na przykład, że nie mogę polegać na Złomniku, bo on ma to w nosie, ale są ludzie, których zdanie na ten temat poważam.
Co do pi-arowego charakteru testów, to oczywiście jest to nie do przeskoczenia. Dopóki samochody są sprzedawane przez firmy, czyli organizacje typu profit, a nie robione hobbystycznie (jak niektóre blogi), praktycznie niemożliwym będzie pozbycie się tego aspektu. Ale to nie znaczy, że testy są nic nie warte – trzeba po prostu brać na to poprawkę. Jeśli ktoś pisze, że na tylnej kanapie jest mnóstwo miejsca, podczas gdy nie ma go wcale, to ludzie prędzej czy później zaczną takie rzeczy wychwytywać, pisać w komentarzach i autor straci autorytet. Oczywiście autor może komentarze wymoderować, ale to też o czymś świadczy i szybko staje się znane.
Zgadzam się, że dostepność opcji czy całych modeli, podobnie jak ich ceny czy warunki sprzedaży, bywają bardzo różne od deklaracji. Ale jest to kolejna rzecz niemożliwa do obiektywnej oceny, chyba że potencjalny nabywca zamierza pójść do tego samego salonu w tym samym dniu. Nazajutrz, albo pare ulic dalej, może być całkiem inaczej, bo salon będzie potrzebował upchnąć coś innego, albo akurat przyjedzie transport niesprzedanych egzemplarzy z rynku ościennego (albo przeciwnie – coś z Polski pojedzie gdzieś indziej). Takie rzeczy zmieniają się w minute pięć.
A co do dawania samochodów byle komu, to będzie się to zdarzać, bo pi-ar polega na tym, żeby być w świecie obecnym. Lepiej być w Top Gear niż na blogu z tysiącem fanów, ale wielu z tego tysiąca nie czyta nie tylko Top Gear, ale i żadnej innej gazety motoryzacyjnej i przekazanie auta na dwie godziny nie jest wysoką ceną za dotarcie do nich. Potem wszyscy się zastanawiają, skąd się bierze “prestiż” marki – właśnie stąd, że ludzie o niej czytają, że ją mają co chwilę przed oczami. Ilu ludzi na świecie jest nieświadomych istnienia marki Coca-Cola, Adidas albo Volkswagen? A jednak, te firmy wydają miliardy na billboardy, sponsoring imprez masowych i reklamy telewizyjne. Nie po to, by świat się o nich dowiedział, bo świat o nich świetnie wie, tylko po to, by być bez przerwy obecnym w naszej świadomości.
Jest tylko jedna instancja, która może oceniać, czy dany autor ma coś do powiedzenia czy nie: jego Czytelnicy. Jeśli ktoś jest czytany, to znaczy, że jest poważany. Gdybym nie miał grona stałych Czytelników, na pewno nie spędzałbym wieczorów gryzmoląc wpisy na bloga i jeszcze ponosząc niemałe koszty (żeby było jasne – ja nie testuję nowych aut).
Obserwacje o różnych paletach kolorów na różnych rynkach albo dziwnej polityce dsytrybutorów aut są ze wszech miar ciekawe i fajnie, że o tym napisałeś, ale nijak nie ma się to do wartości testów takiego czy innego autora.
Śp. Luciano Pavarotti powiedział kiedyś, że muzuka dobra i zła różnią się tylko jednym – reakcją słuchaczy. To samo jest z każdym produktem na świecie – również z blogiem. Jeżeli jest czytany, to jest dobry, jeżeli nie jest czytany – jest zły. Tyle w temacie.
Testy w tygodnikach (jak np wymieniony wyżej M) wyglądają jak wyglądają bo taką formę narzuca ilość miejsca w tygodniku. Dlatego też ciekawsze są teksty w miesięcznikach np AMiS. Czy są uczciwsze tego nie wiem. Nie mniej jednak oni też testują auta bardzo wypasione. Ale przynajmniej w testach długodystansowych podają utratę wartości.
Kiedyś w salonie Fiata na Śląsku zapytałem się o Fiata Lineę. Pani pokazała mi samochód po czym dodała: że co prawda mają w sprzedaży Lineę, ale ona poleca Skodę Rapid. W ich salonie Skody.
Nigdy w życiu nie kupiłbym Volkswagena, a już na pewno nie w kolorze żółtym. Horror. Co do samego tekstu – coś w tym jest, bo na każdym blogu tylko pieje się z zachwytu zamiast rzeczowo opisać każdy samochód – bo tak jest łatwiej i szybciej. Mnie to i tak nie grozi, bo nie zamierzam iść po samochód do salonu z różnych powodów, a jest ich wiele.
Prowadzenie aut i inne pierdy to miały znaczenie jak Polska przechodziła z Fso Polonez na Astry i Golfy, teraz to wszystkie jadą ponad umiejętności ich kierowców. Popieram tezę o pałowaniu kwestii kosztów serwisu, spadku wartości czy trwałości. Jak czytam, że ta twarda skorupa wewnątrz Rapida lub Leona jest przykładem doskonałej jakości tworzywa, to mam skurcze. Albo coś jest dobre, bo ma dobrą jakość (porządny, miękki, nierysujący się plastik, odporny na starzenie) albo to syf za psi grosz polany marketingiem…
No ale zaraz, skoro testy nowych aut na blogaskach są takie straszne, to po co ludzie je czytają?
‘Piszą o prowadzeniu. Subiektywna wartość, która niczego nie wnosi. ‘
Flamebait. Słaby. Niby w jaki sposób prowadzenie jest subiektywne? Owszem, zależy nieco od stylu jazdy, ale jakiego byś nie miał, to i tak np. FSO Polonez prowadzi się obiektywnie koszmarnie (to z kolei mój słaby flamebait 😉 ). To oczywiscie przypadek ekstremalny. A prowadzenie jest istotne. Może nie dla miłośników Suzuki Carry, ale niektórzy wykorzystują auta do czegoś więcej niż spokojne wożenie tyłka.
Z resztą mnie to w sumie temat testów ani ziębi ani grzeje, bo ich u siebie nie robię (no był jeden Citroena Xsary, ale to był mój własny egzemplarz).
Całkiem słuszne i rzeczowe podejście do sprawy. Zdecydowanie czytając niektóre “testy” ma się wrażenie, że autor wie o aucie tyle, że ma 4 kółka i kierownicę, która zapewnia niezapomniane wrażenia z jazdy, bo ma pipsztoka do podgłaszania radia… Wiadomo biznes i żeby sprzedać auto, trzeba słodzić i mydlić oczy, żeby sprzedać auto, ale czasem jest to wręcz robieni debili z klientów- rodzicielka kupowała nowege Punto 2 fl, pytam się dilera, czy dostaniemy do niego zimówki w komplecie, a ten bezczelnie wcika kit, że są już założone… gdzie jak byk widzę, że to letnie… Czyli klient to debil i ma brać to co jest, bez zająknięcia i zadawania pytań…
Zanim się napisze że „80% testów w prasie to przedruki redakcyjne” radzę sprawdzić chociaż po jednym numerze popularnych czasopism motoryzacyjnych (Motor‚ Auto Moto‚ Auto Świat‚ Auto Motor i Sport) – natychmiast będzie widać‚ że to bzdura.
Panie, tak to już od ’97, jak ojciec kupował nowe Atu wymyślił sobie skórę na kierownicy, elektryczne szyby i lusterka (szał). Koszty były niewielkie, ale oczywiście się nie udało.
Ja to chyba jestem nienormalny, bo mi się nie podobają nowe samochody. Od czasu do czasu mam okazję się przejechać nowym autem znajomego, moja żona dostała pachnące nowością służbowe autko i nim też jeździłem nawet w długie trasy.
Zawsze jednak z radością wsiadam do mojego starego focusa mk1 1.8 tdci, nie przeszkadza mi, że ma tylko 100 KM i 280 tys przebiegu.
Uwielbiam go, nie protestuje głośnym brzęczykiem jeśli nie zapnę pasów, nie podpowiada na wyświetlaczu który bieg mam wrzucić, przy cofaniu można spojrzeć przez otwarte drzwi do tyłu bez obawy że będzie piszczał albo nie daj borze wyłączy silnik.
@Kris – tak moja pomyłka, kupiła czerwone BMW – ale że plotła takie pierdoły, że włosy na całym ciele dęba stawały to przyznasz…. 😉
@Złomnik – ceny przeglądów są niestety mocno “orientacyjne” i uznaniowe w zależności od koncesjonera i sieci – ja w Warszawie robię obowiązkowy przegląd z wymianą oleju za 310 PLN (oferta ryczałtowa importera) a już w Lublinie za ten sam przegląd liczą sobie 600 PLN bo mają monopol na całą okolice i “co mi Pan zrobisz ?”
@Cham w Audi – no właśnie dobre pytanie …. co ciekawe bazowe wersje często testują w germańskim Auto Welcie – pamiętam obszerny test najtańszej Lodgy po niemiecku – tu tylko nędzne popłuczyny po polskiej lokalizacji:
http://www.auto-swiat.pl/testy/test-dacii-lodgy-van-nie-musi-byc-drogi/nfrp2
Jest jeszcze jedna przyczyna ogólnej wujni jeśli chodzi o rzetelne testy (i to nie tylko na rynku moto) – brak ogólnopolskiej prawdziwie niezależnej organizacji konsumenckiej – samofinansującej się a nie sponsorowanej.
Zresztą rzetelne testy można znaleźć tylko trzeba wiedzieć gdzie np. od lat testy zabezpieczeń antykorozyjnych (wszystkiego: od gwoździ po platformy wiertnicze) robi firma http://www.rostskyddsmetoder.se/
Ich testy samochodów można znaleźć tutaj:
http://www.vibilagare.se/test/rost
Zgadza się w pełni, po 2 minutach wyłączyłem. Blogomotive czytam regularnie, też ma swój styl, jak Zlomnik.
Dobre uwagi. W większości przypadków bardzo dobre. Z niektórymi się nie do końca zgadzam (jest wszak miejsce na subiektywizm i sam profil bloga, każdy bierze co innego pod uwagę) ale uwzględnię większość. Wszak mi też czasem zdarza się przetestować nówkę – salonówkę.
Hehe, przeczytaj swoje punkty jeszcze raz, a potem obejrzyj swój filmik testu Mitsubishi Space Star ;-P Chyba, że tamten test miał być tylko żartem…? ;o)
Zapraszam do siebie, pracuję w salonie pewnej marki w Poznaniu, chętnie podzielę się z Tobą swoją wiedzą
Noo z zakupem auta już tak jest. Rodzice kupowali auto (kombivana) i ich założenia były takie:
a) diesel
b) klimatyzacja
c) drzwi przesuwne z obu stron
d) lakier ciemny niekoniecznie metallic
A dostali auto: diesel, beżowy metallic z drzwiami przesuwnymi z jednej strony, bez klimy i taką ubogą wersję firma na “C” raczyła oznaczyć “Multispace”. A wyjaśnienie dealera “no wiedzą Państwo… koniec roku się zbliża no i jest to Multispace na rynek Polski”, a potem coś tam bełkotał, że “gdyby tydzień wcześniej Państwo wpłacili zaliczkę… to podobna konfiguracja by została dowieziona”.
Dlatego jak ostatnio byłem u Forda, to przedstawiciele nieźle się pocili jak wypytywałem o każdy pierdół.
Hehe a teraz przeczytaj to zdanie
” Bo to w końcu jest clou tej zabawy: test ma zachęcać lub zniechęcać do zakupu, a o tym się przeważnie zapomina i blogerzy (nie wyłączając mnie z czasów kiedy jeszcze testowałem nowe auta) piszą o swoich wrażeniach, tak jakby to mnie cokolwiek obchodziło. “
Jeszcze co do wypasionych samochodów do testów , ten sam mechanizm jest przy samochodach do jazd próbnych przy salonach – ja kupując podstawowy wolnossący silnik benzynowy nie byłem w stanie takiego znaleźć do przejażdżki w całej Polsce – wszędzie tylko turboklekoty w najwyższej wersji wyposażenia.
Zresztą nie od dziś wiadomo że największy hajs mają właśnie ze sprzedaży wyposażenia dodatkowego – dołożenie tempomatu w fabryce to koszt trzech przycisków plus kilkanaście metrów przewodu (o ile wiązka nie jest uniwersalna i już ich nie zawiera) ewentualnie ogranicznik przy pedale gazu. Koszt max 10 USD. Klient w salonie płaci minimum 700 PLN a często w lepszych markach kilka razy więcej.
zrób test nowego Phaetona 😉 nikt w Polsce go chyba nie testował
@Cham w Audi; przeciez testuje sie najprostsze wersje samochodow, ale w jednym, specyficznym przypadku: gdy porownujemy stary model z nowym. Wtedy bierzemy starego “golasa” i porownujemy z nowym, ale “na wypasie”. I wtedy wychodzi nam to, co chcielismy udowodnic.
@L for Lucy; dlatego nie wolno skupiac sie na jednym salonie. Gdy kupowalem nowego Peugeota 207 zalezalo mi na nietypowej, wlasnej konfiguracji. W dwoch salonach bylo to niemozliwe, w trzecim jak najbardziej. Auto przyszlo w dokladnie takiej specyfikacji, jak chcialem. Wcale tez nie musialem sie naczekac. Kolejne auto kupilem w Niemczech, bo tylko tam byla dostepna opcja, ktora mnie zadowalala. Sorry, ale na kompromisy typu “biore co jest” moge pojsc w przypadku auta uzywanego. Gdy jednak wydaje swoje pieniadze na nowe, nie interesuje mnie to zupelnie. Ma byc takie, jak ja chce. Kropka. Punkt. Punto.
@notlauf “Z czasów”? Serio? Jak dawno to było? Rok, 6 lat temu? Bo ja widzę świeży tekst testu typowo pod PR pisany z ostatniego lata (2014). I też piszesz o prowadzeniu, hamowaniu itp. jak jakiś Top Gear (który notabene spadł na psy po zmianie Naczelnego i przestałem go kupować).
http://www.magazynauto.pl/testy/testy-porownania/news-ford-tourneo-connect-1-6-tdci-titanium-test,nId,1463671
Automagazyn w TVP 2, oraz Motomagazyn w prasie tam były rzeczowe testy i teraz powiedz mi kto jeszcze o nich pamięta . . .
Wychodzi na to że, aby zrobić test nowego samochodu wg przepisu Złomnika wcale nie trzeba tym autem jeździć. Wystarczy porozmawiać ze sprzedawcą. Inna sprawa to poziom blogerów.
Rynek prasy motoryzacyjnej obserwuję od 1994/95 roku. Wtedy do niemającego konkurencji Motoru dołączył springerowski AutoŚwiat.
Wydaje mi się, że przedruki testów to leciały głównie jeszcze w latach 90. Szedłem do Empiku, przeglądałem AutoBilda i wiedziałem, co za kilka tygodni będzie w AŚ. Biedny redaktor MP (którego bardzo cenię, niesamowita wiedza i świetny leksykon techniki w starym AŚ) musiał dostosowywać ichniejsze scenariusze, fabuły testów i inne wersje aut (pamiętam np. Corsę B ze skórzanymi fotelami i plastikowym drewnem na konsoli) niż dostępne w Polsce (albo auta, których tu w ogóle nie było, np. Daihatsu) do polskich realiów. Ale przynajmniej człowiek bez internetu (tak, był taki czas, internet mam od 1999 roku) jeszcze wtedy sobie popatrzył i poczytał. Teraz wydaje się, że znakomita większość testów jest robiona w Polsce.
—
Dziwne zafiksowanie niektórych redakcji na pewnych cechach aut. Nie sposób było nie wspomnieć o tych rzeczach w każdym teście. A to wysokość progu załadunku do bagażnika i zbytnia miękkość siedzeń. A w takim miesięczniku “Cars”, co to kiedyś wychodził (wychodzi?) w każdym teście było o tym, czy komputer pokładowy między/pod zegarami można obsługiwać wygodnym przyciskiem gdzieś na desce czy też trzeba sięgać ręką gdzieś między kierownicę a zegary (jak to kiedyś we wszystkich autach bywało, przy regulacjach liczników km). I tak w każdym numerze.
Można by pisać i pisać…
Ten wytrzeszcz oczu sprzedającego w salonie (np. Alfy), gdy się chce indywidualnie skonfigurować wyposażenie pojazdu jest rzeczywiście niezpomniany. Dlatego wymyślono pakiety, żeby IM było łatwiej.
W salonie Volva jednak wytrzeszcz nie występuje, nawet nie próbują wcisnąć niczego z placu. Nie sprzedają za bardzo do flot, więc są przyzwyczajeni do indywidualnego klienta. Nawet pies średnioduży czarny mógł testować i wsiadać do samochodów (nie włazi na fotele). Ciekawe czy cywilizowane podejście do zwierząt leży gdzieś w “Etykiecie”, czy to wynik zaskoczenia przez klienta?
Niemniejszy wyrzeszcz jest jak przedstawiciel “wolnego zawodu” przyniesie gotówkę w używanych banknotach, popakowaną gumkami po 50 banknotów i jest pewny ile tam ma, a PH liczy 7 razy, bo się mu oczywiście przeszkadza wypytując o to czy tamto z nudów.
10 kolorów modrych na jeden infantylny. Brałbym Oranżowy Fun, ale mam jedno auto w podobnym kolorze już. No i musiałby być to Scout.
Żółty też miałem: Fiat Campagnola z ’77.
Jak wchodziło Mondeo pierwsze, to był w ofercie niecodzienny kolor żółtojaskrawotrochęlimonkowy. Mało tego jeździło, ale na autostradzie było widać go z 2 kilometrów.
A co piszą blogerzy to piszą. Obecnie występujący świat polega na ściemnianiu na większą skalę, a to oparte jest znów na braku czasu ściemnianego. Ważne, żeby samemu umieć zachować dystans do takiego świata i na chłodniej podejmować ewentualne decyzje. Da się tak żyć.
@Andziass, pakiety wymyślono po to, by za X drachm sprzedać Y pierdoletów, z których potrzebujesz tylko jednego, wartego X/10.
PS. Dostępne w Polsce palety kolorystyczne to jest jakiś ponury żart. Praktyczny, niebrudzący się, handlowy, niewyróżniający się. Wamać.
Proszę nie obrażać psów. Top Gear to zawsze był miesięcznik o charakterze satyrycznym, choć mało śmieszny.
Czteroliterowa marka na S też ma w swoim parku prasowym kilka Leonów z pakietem Aero, o którym w salonach nie słyszeli. Wiem bo pytałem w salonie.
@Ja: Poruszyłeś kolejny, ważny temat. Ogromna większość ludzi czytających o samochodach nie ma zamiaru kupować auta w najblizszym miesiącu. Ich to po prostu pasjonuje tak jak innego fizyka kwantowa, łowienie ryb albo picie wódki. Dlatego subiektywnie, ale ciekawie piszący bloger będzie miał Czytelników, a gość upychający jak najwięcej toreb w bagażniku albo mierzący linijką promień skrętu – niekoniecznie.
Kurde, mylisz test z poradnikiem zakupowym. I bezsensownie bronisz pism drukowanych – tam jest jeszcze większy dramat w temacie testów – nawet te długodystansowe są do dupy – no chyba że ich jedyną wartością ma być wątpliwej jakości tabelka z kosztami eksploatacji i utratą wartości. Naprawdę sądzisz, że to kogoś kupującego nowe auto obchodzi? Gdyby obchodziło, to wszyscy woziliby się Daciami, bo pewnie dla tej marki te cyfry wychodzą najmniejsze.
I ponadto uważasz, że przeciętny czytelnik bloga jest zainteresowany zakupem nowego auta w salonie i dlatego test czyta. Przeciętny nie jest zainteresowany – a ten co jest, to sam sobie wszystko sprawdzi i ma w pompie nasz risercz – co najwyżej może go sobie porównać z tym, czego dowie się sam.
Wyciąganie w testach detali dot. szczegółów gwarancji lub kosztów przeglądu może mieć na celu tylko jedno – kręcenie gównoburzy, by osoby nie planujące ani teraz ani nigdy kupić nówki w salonie, mogły się powzruszać, pobulwersować itp, że przegląd olejowy nowej Kii to kosztuje XXX a oni swoją Octavię I klekot robią u Mietka za 20% tej kwoty. Poza tym ich 12 letnia Octavia przez najbliższy rok straci 3,8% wartości, a nowy Focus z salonu po roku wart jest o 40% mniej.
Poza tym na koniec jeszcze jedna uwaga – osoba chcąca kupić sobie nowe auto w salonie, na długo przed tym, jak zacznie się w necie i na rynku na poważnie rozglądać to już wie, co to ma być. Ludzie kupując nówkę spełniają swoje marzenia, a nie nagle wchodzą w posiadanie kasy i rozpatrują pierdyliard opcji. Na ogół są to dwie, góra trzy – a i tak jedna jest wiodąca i o tym, że jej ostatecznie nie wybierają na ogół decyduje nie jakiś test, ale np. zła obsługa w salonie lub niedostępność poszukiwanej wersji (bo trzeba na nić kwartał poczekać, co nie jest naprawdę niczym niezwykłym).
wciskanie klientom kitu odbywa się w wielu punktach handlowych. ostanio remontowałem łazienkę i nasłuchałem się propozycji typu : weź pan te kafle są ładniejsze bo tamte będą dopiero za 2 tyg. kabina? ta bedzie lepsza , na pewno się zmieści i ma tysiąc fukcji masazu wodą i 2000 stacji radiowych.
@piotrek – bo trudno nie wsiadać do Focusa mk1 bez przyjemności. To w sumie ciekawy przypadek – inne marki swoje samochody “nadmuchują” (np. Golf). Ford Focusa z wersji na wersję zmniejsza.
Recenzja jest formą samoekspresji. Na próżno uciekać przed tym faktem w objęcia “obiektywności”. Recenzent silący się na bycie prorokiem, który nawróci bądź nie nawróci (zachęci bądź zniechęci do recenzowanego produktu) naraża się na śmieszność.
Polecam felieton Mrożka pt. “Do przyjaciół krytyków”.
PS Mógłby mi ktoś wyjaśnić, czemu polscy redaktorzy Top Gear w swoich recenzjach, które podpisują swoim imieniem i nazwiskiem, wyrażają się w liczbie mnogiej (“lubimy”, “podoba nam się”, “naszym zdaniem”, “dla nas”). Czy to próba spoufalenia się z czytelnikiem, czy wypowiadanie się w imieniu całej redakcji, podejrzanie ze sobą zgodnej? Szukałem odpowiedzi u źródła – bez skutku.
Potwierdzam. Siedzę od 20 lat w branży i zgadzam się po całości. Testy zrobione zarówno przez blogerków jak i dziennikarzy są g***o warte i nie mają nic wspólnego z rzeczywistością motoryzacyjną ( a szczególnie z Polską rzeczywistością ). Znam przynajmniej połowę branżowej sitwy, niejednego Black Labela wypiliśmy na koszt tej czy owej marki na tym czy innym końcu Europy i sam swego czasu przykładałem rączki i mikrofon do plenienia tych moto-bredni, za srebrniki PR-u i najlepsze hotele oraz samochody z wyposażeniem o jakim nie śniły salony.
Uważam, że dziś nie trzeba nawet specjalnych testów aut. Wszystkie jeżdżą – homogenicznie, przy czym kilka – nieco lepiej. Ale po co mieszać do tego “dziennikarstwo”? Wystarczy zebrać od użytkowników trochę danych np. dotyczących realnych kwot zakupu i realnych kosztów serwisowania i… gotowe.
Tak na marginesie – Notlauf – pełen szacunek za nieustanne (i nieopłacalne/nieopłacane) krzewienie zdrowego rozsądku i wspieranie racjonalnych wyborów w narodzie.
@TJ
Oni są po prostu skromni
To pewnie typowe ‘Pluralis modestiae’…
W głowie mi się nie mieści, że można przy kupnie nowego samochodu i mając ściśle określone wymagania, wziąć w rezultacie co mają.
Czy my przypadkiem nie tkwimy mentalnie w starym systemie, gdzie trzeba było brać co “rzucili”, bo za chwilę nie będzie?…
Dealer nie ma tego, czego chcemy? To hak mu w smak, szukamy takiego, który ma, albo da najlepszą cenę i termin dostawy. Jak nie w swoim mieście, wojwództwie czy kraju – to w innym. Ceł nie ma, gwarancje obowiązują w całej UE, w czym problem? Dlaczego pozwalamy prosperować firmom, które nas lekceważą?…
na zakup kontrolowany wal do mnie Złomniku – obskoczymy przy okazji używane:)
@TJ
Moim zdaniem taka forma ma generalnie pokazać, że jest to efekt pracy zespołu, że gazeta ma jakąś swoją linię i stanowi pewną spójną całość, a nie jest antologią wypocin indywidualistów.
W przypadku testów dochodzi do tego fakt, że to redakcja dostaje przedmiot do testów, a nie indywidualny Kowalski czy Nowak. Autor zaś może w łatwy sposób stylistycznie dać do zrozumienia, które fragmenty są stanowiskiem redakcji (którą reprezentuje), a które są jego własnymi opiniami, niekoniecznie zgodnymi z linią pisma.
Dobra sprawa ostatnio czytałem test chyba skody fabi lub Rapid gdzie piszący się rozpisywał że najtańsza kosztuje poniżej 40 tyś ale testowana która super mu się prowadziła miała ekstra wnętrze itd kosztowała prawia 80 tyś Mam dla ciebie złomiku lepszy pomysł wiadomo że po kilku lub nawet jednorazowym wiarygodnym teście normalnej wersji samochodu nie dostaniesz już nic do testowania dlatego ogłoś akcje testowania normalnych wersji. Przecież ludzie z wawy i okolic mogli by ci na góra pół dnia udostępnić do zdjęć swoich normalnie wyposażonych wersji w miare nowych samochodów wtedy mógłbyś byc jedynym wiarogodnym testerem samochodów w polsce. Pół dnia wystarczy żeby ocenić samochód wystarczy w nim posiedzieć przejechać się po mieście wyjechać na moment na jakąś ekspresówkę spalania nie musisz oceniać bo użytkownik wie najlepiej czy jego 1.2 tsi faktycznie przy normalnej jeździe pali 5 litrów czy może jednak chcąc normalnie jeździć wychodzi 10 litrów:)
Zlomnik, anarchisto!
Walka z rzeczywistoscia zawsze bedzie towarzyszyc ludziom o inteligencji choc nieco przekraczajacej srednia.
Rzeczywistosc (w ogolnosci) jest, jaka jest i testy samochodowe (jak i samochody same w sobie) sie w to zwyczajnie wpisuja. Zdecydowana wiekszosc homo-sapiens to lyka, jest zadowolona, szczesliwa, usmiechnieta i kocha rozowe fiaty 500.
Nie widze (niestety) zadnego powodu, zeby to zmieniac.
Auta same z siebie sa nieuczciwe to i testy tych aut sa nieuczciwe. Clue w tym, ze w znakomitej wiekszosci uczciwosc nikogo nie obchodzi, nawet, jesli idzie o wydawanie gory pieniedzy.
Dla jednostek jak Zlomnik, ja, czy jakis procent spoleczenstwa, swiat sie (niestety) nie zmieni.
Aaaaale. Nowy rok jest, to ponarzekac mozna. 😉
Jeśli chodzi o Top Gear (TV) to chyba od samego początku był to program głównie rozrywkowy – taka jego konwencja, skądinąd bardzo przeze mnie lubiana. Padają tam czasem stwierdzenia nie od rzeczy, ale to niejako przy okazji i nie to jest celem całej zabawy. Problem blogerów polega właśnie na tym, że próbują być Clarksonami. Przy tym nie mają niczego, co Clarkson ma, z zapleczem w postaci BBC włącznie. Do testowania jakiejś Fabii zabierają się tak, jakby Jeremy dosiadał najnowszego Ferrari – potem wychodzi z tego jakiś bełkot jak to cudownie Fabia pokonuje zakręty… o jeżu kolczasty, jakież to słabe! Zadaniem Fabii jest dowieźć emeryta na działkę i nie wypaść z drogi. Przeciętny nabywca tego samochodu ma w pompie jaka jest charakterystyka pokonywania zakrętów – jeśli zakręty są pokonywane, to już jest dobrze. Z kolei ta sama recepta nie zadziała w przypadku testowania jakichś Astonów czy innych, bo te auta kupuje kto inny i w zupełnie innym celu. Żeby nie było wątpliwości – większość klientów pewnie też ma w dupie charakterystykę pokonywania zakrętów, ponieważ i tak nie potrafi znaleźć różnic. Ale tę grupę mniej interesuje czy do bagażnika zmieści się wózek dziecięcy, natomiast mogą się zainteresować czy wejdą kije golfowe. Odnoszę wrażenie, że blogerzy chcieliby pisać o pakowaniu kijów golfowych, ale pakują je do Polo, więc wychodzi z tego coś kwadratowego i ani to rozrywka, ani rzeczowe informacje.
FIAT
FORD
AUDI?
Idziesz na plac do handlarza, masz do wyboru całą paletę na niemcy i full opcje od ręki 😉
Kiedyś dostałem nówkę-salonówkę do zabawy na tydzień, powstało coś takiego. http://youtu.be/zGYbkQ_T2xk
Od tamtej pory bawię się myślą zrobienia serii testów różnych samochodów w proponowanej konwencji (mniej więcej), zwłaszcza, że po dziś dzień regularnie “społeczeństwo się domaga”. 😉 Niestety, wrodzony perfekcjonizm/prokrastynacja sprawiają, że wciąż odkładam to na Świętego Nigdy, ale kiedyś się wezmę i świat zadziwię… :>
Mówicie o kupowaniu aut za granicą. Cła nie ma, ale auta nowe są chyba jednak obłożone jakimś dodatkowym podatkiem. Auto musiało mieć minimum pół roku lub ileś kilometrów żeby nie płacić tego podatku? Czy to przypadkiem nie obowiązuje nadal?
Oglądałem kiedyś “Zakup kontrolowany”. Facet miał do wyboru nowa Dacię Sandero i bodajże 5-letnie Audi. Czy muszę mówić co wybrał i dlaczego nie Dacię…? 😉
W innym znowuż odcinku pan Adam z panią Blondi-Panienką po długich deliberacjach wybrali 3-letni, mało jeżdżony samochód jednej z topowych marek. Pojechali na stację diagnostyczną – i w tym momencie szczęka potoczyła mi się pod stół.
– przeguby do wymiany
– silnik dośc mocno się poci
– wahacz do wymiany z tyłu
– amortyzatory z tylu do wymiany
3-letnie, mało jeżdzone auto. Kurtyna, cebula, buraki i tak dalej
Popełniłem w tym roku zakup nowego auta i w zasadzie jakbym sam się nie interesował tematem, nie zrobił jazd próbnych autem jakie mamy w firmie to bym został olany totalnie. Chcesz to zamawiaj, nie chcesz to nie. A najlepiej bierz pan z placu bo mamy taki jak pan chce, a w zasadzie zupełnie inny.
Trudno wyobrazić sobie test zupełnie pozbawiony subiektywnych emocji, np. dotyczących wyglądu auta. Z drugiej jednak strony w testach, również tych gazetowych, brak jest informacji, które mnie najbardziej interesują: planowana utrata wartości, faktyczne koszty serwisu etc.
Najgorsze jest to bezkrytyczne lizanie d….y przez dziennikarzy motoryzacyjnych. Niestety zaczynają to robić również ci których do niedawna uważałem za prawdziwych pasjonatów, np. w TV pewnie niektórzy się domyślają o kogo mam na mysli. No cóż, łatwo się mówi, może gdyby człowiek dostał nowego Bentleia na kilka dni to też by zdurniał. Inni durnieją otrzymując Polo. Tematem na odrębną dyskusje jest sytuacja materialna dziennikarzy, nie tylko tych motoryzacyjnych. Obecnie jest to chyba zawód, z którego trudno utrzymać rodzinę.
W prasie można to i owo poczytać, ale na blogach już nie bardzo? Jedną z przyczyn może być… dbanie o wyniki w wyszukiwarkach. W necie nic nie ginie i wyskakuje nawet po wielu latach, w czasie gdy gazeta drukowana już dawno się rozsypała w proch i pył.
W 2010 roku kupowałem swój pierwszy nowy samochód. Wybór padł na Forda Fiestę. Sprzedawca zachwalał samochód min. stwierdzeniem, że auto ma z przodu hamulce tarczowe więc dobrze hamuje W 2013 kupowałem kolejne. Tym razem miało być tej samej wielkości ale z automatem. Tu już było ciekawiej. Kia Rio: nie ma i może będzie za pół roku. Polecamy z manualem bo automat dużo pali. Vw Polo: dostępność jest ale cena za 1.2 TSI Z DSG powala… Skoda Fabia: około 4 miesięcy. Bierz pan manual – słowa sprzedawcy. I dopiero tak bez przekonania poszedłem do Renault. Pan się zaniepokoił jak powiedziałem, że ma być automat ale po chwili okazało się, że mam szczęście. Ktoś zamówił Clio 1.2 TCe ze skrzynią EDC ale Renault się spóźniło z dostawą, więc klient zabrał zaliczkę. Ale auto i tak do dealera trafiło. Więc dostałem dobrą cenę i auto kupiłem.
@ Cham w Audi – zakup wewnątrzwspólnotowy nowego samochodu polega na tym że w kraju zakupu płacisz cenę netto a w Polsce opłacasz akcyzę i VAT po stawce polskiej.
Przyznam, że nigdy nie byłem w salonie; nawet się nie wybieram bo nigdy nie chciałem kupić nowego auta. Nie jako przejaw buntu tylko… po prostu nie. Nawet nigdy nie rozmawiałem z nikim o tym jak kupował swoje nowe auto. Nie zdawałem sobie tym samym sprawy, że takie obyczaje panują w salonach. Ja wiem, że handlowiec przede wszystkim chce sprzedać to co ma; wiem, że gamy kolorów są dużo uboższe niż na inne rynki (nie mniej jednak WTF?!), ale żeby TYLE CZEKAĆ NATO, ŻEBY KTOŚ NA MNIE ZAROBIŁ? Ściągnę dowolny towar z dowolnego zakątka świata i łącznie z procedurami celnymi zajmie to mniej niż zakup wspomnianego kaszkaja. Pewnie nawet auto ze stanów będzie szybciej 😉 Tym bardziej nie mam ochoty teraz kupować nowego samochodu, zwłaszcza że rozmawiamy nie o 1000zł tylko o dużo większych kwotach.
I pamiętajmy – reklama dziwką handlu.
A propos kolorów, do dzisiaj nie mogę wyjść z szoku, że nie da się kupić czerwonej Corolli, ani żadnej Toyoty w Polsce. Pamiętam jak w latach 90 tylko czerwona miała pod kolor zderzaki i lusterka, bo to ich firmowy kolor. Teraz tylko jakiś buraczany metalik jest.
Ekhmm… Moglbym pewnie jeszcze z autopsji sporo dodac do tego (np o tym jak z zamowienia w drodze do fabryki potrafi zginac pakiet wyposazenia czy tanie sztuczki, daja dywaniki, ale nieoryginalne), ale po co gnebic lezacego? Prawdziwym problemem jest to, ze CAŁA sprzedaz w tym kraju wyglada podobnie niezaleznie od branzy, przewazaja warianty:
– sprzedajacy ma gleboko w tyle klienta bo i tak musi u niego kupic
– sprzedajacemu zalezy ale i tak wie, ze w uczciwych warunkach tj. bez szkolenia/imprezy/chlania niczego nie zalatwi. Jak ma dojscia i budzet to sprzeda, jak nie to i tak bombki strzelil. Wariant to szef pije z szefem i na Malediwach ustalaja co/kiedy/za ile sie ustala a sprzedawca ma pozniej tylko wykonac
– sprzedawcom winduje sie targety z roku na rok, wiec o ile mlody jeszcze jako sie stara (ale zwykle niewiele wie i umie) to z roku na rok jest to coraz bardziej zimna kalkulacja i robi minimum- i tak w trzecim roku dostanie taki target, ze musi szukac innej roboty
Temat bardzo ciekawy i z wieloma (choć nie wszystkimi) twierdzeniami się zgadzam. Dodam jeszcze przykład od siebie – kilka tygodni temu napisałem test w moim mniemaniu rzetelny, przedstawiający wyjątkowo popularne auto w zupełnie innym świetle, niż to dotychczas znane z mediów. Potem przez pół godziny wysłuchiwałem przez telefon ataków pracownika PR. Podobno nie miałem prawa, obrażam Polaków i opinię publiczną, a w ogóle to powinienem to “poprawić”…
@Filip – no przecież wszyscy nie mogą się mylić, dlaczego nas obrażasz? Nas – Opinię Publiczą 😉
Tego typu tendencyjne artykuły zdarzały się od dawien dawna i to właśnie w pismach motoryzacyjnych. Jak dzisiaj pamiętam stare Auto Światy z lat 90 będące przedrukami z Auto Bilda, ale z dumnie doklejonymi rejestracjami WIA na Porschakach czy Chryslerach New Yorker Poza tym wciąż mam przed oczami porównanie Poloneza Caro i Łady Samary z 98 czy 99 roku w którym to Łada miała wypaść na przestarzałą, nieprestiżową, niebezpieczną itp. W tym celu beżową Ładę totalnego golasa bez kołpaków zestawiono z czarnym Polonezem w nowej desce, z climą, spoilerem, na alusach ==i takie stwiedzenie w tekście “pod blokiem ładniej będzie prezentował się Polonez”. W sumie to nie ma czego się czepiać ponieważ było to w pewnym sensie promowanie polskiego produktu, ale tylko na tle wyrobów z za wschodniej granicy. Ogólnie rzecz biorąc wszystko co z zachodu było na +, może z wyjątkiem Seata Marbella, natomiast nad wszystkim co krajowe a nie daj borze radzieckie należało się pastwić.
Dzisiaj na moim biurku zawitał aktualny nr. Classic Auto [w całym mieście był tylko w salonie Ruchu. W Tusko, Inter Marche czy kioskach njet, dowidzenia]. Po raz pierwszy muszę się nie zgodzić ze Zuomnikiem ===że niby SYRENA najgorszym samochodem świata? Pierwsze miejsce w dwudziestce najgorszych z najgorszych? Come on. A Tavria? A gejo-irański Paykan? Ron-Carmel? Saturn? Henryk Cesarz? Micra Muji? Sterling? Jest milion wozów gorszych od Syreny.
Dla mnie Syrena była całkiem w porzo. Gdyby nie zaporowe ceny części na alle pewnie upalałbym na codzień.
Filip – czy chodzi o test samochodu z tablicami SB? Ten sam egzemplarz właśnie dziś odebrałem.
O, gównoburza pamiętam jak w czasach escorta, do pojeżdżenia w salonach były tylko 1,6 16V. Nigdzie nie było 1,3 (robiącego pewnie z 90% sprzedaży modelu). Tak samo w prasie – w testach 1,6 ghia. Jedyny test 1,3 60KM w wersji bieda ukazał się w starej dobrej auto-technice motoryzacyjnej. To były wspaniałe czasy gdy oni robili pomiary wnętrza
Dokładnie. Nie ukrywam, że jestem bardzo ciekawy Twoich wrażeń.
@Filip – podobno wrażenia testera nikogo nie obchodzą. Do niczego nie zachęcają ani nie zniechęcaja, więc są nieważne.
@StahW
“W głowie mi się nie mieści, że można przy kupnie nowego samochodu i mając ściśle określone wymagania, wziąć w rezultacie co mają.
Czy my przypadkiem nie tkwimy mentalnie w starym systemie, gdzie trzeba było brać co „rzucili”, bo za chwilę nie będzie?…”
Trafiłeś w sedno. http://warszawskie.wordpress.com/2013/01/10/nowe-bastiony-socrealu/
Idziecie do Lidla czy innego Tesco bez żadnych złych zamiarów a wracasz z ładnym stojakiem na koła – bo akurat rzucili. Twoja kobieta – z ładną patelnią (bo akurat rzucili).
Ech…. niestety w dalszym ciągu samochód w PL
to ciągle jak w prl symbol statusu społecznego
i od lat 50-60 przez 70-80 to,
że produkty
niemieckie to że lepsze…itd. propaganda garbuso/golfa, mercedesa…
Niemcy są mocno związani z przemysłem motoryzacyjnym to dla nich wiele miejsc pracy, dumy, tradycji i zrobią wszystko aby w krajach innych też tak uważano, stąd wspieranie poprzez prasę i media testy:)
niemiecki właściciel umożliwia najtańszej swojej firmie m in. szeroką paletę kolorów aby mieć wybór i monopol.
Tak aby wszystko się kręciło
a w PL stwierdzono, że mogą być montownie, lepszy prestiż dla Cytryniuka i Gumiakowicza ( po nazwiskach wiadomo kto i dlaczego ) oraz całej rodziny Cebulowskich…do siego roku
@Kud
To prawda. J. Clarkson jest jeden i to raczej jednorazowy fenomen. Każdy, kto próbuje zrobić ze swojego testu „szoł” po prostu wygląda, jakby go naśladował. Wiadomo, że w TG często pieprzą glupoty, zwłaszcza w nowszych seriach, ale zawsze ten program i miesięcznik (w sensie testy pisane przez Brytyjczyków, bo te polskiego autorstwa to bezkształtna reklama w takim samym stopniu, co w innych gazetach) podobały mi się za jedną rzecz: są konkretne. Oni potrafią ci powiedzieć, czy dane auto im się podoba, czy nie. Żeby w „zwykłej” prasie napisali coś jednoznacznie negatywnego o danej furze, to musiałaby chyba nie mieć hamulców. A TG zawsze zostawi cię z jasną oceną sytuacji. I chwała im za to. Jeszcze gorzej jest z autami typu Ferrari, Rolls, najdroższe merce itd, bo oni też POTRAFIĄ je ocenić. Tylko dlatego, że coś ma milion koni nie znaczy, że jest dobre. I oni to jasno mówią. Potrafią zjechać takie Ferrari, Jaguara czy Bentleya jak burą sukę i kur… bardzo dobrze! A u nas masz dział „Motopasje” w „Motorze”. Już ta nazwa mówi wszystko. Będzie garść danych technicznych, a prócz tego słodzenie do obrzydliwości, BO TO PRZECIEŻ FERRARI!!!11!
Testy faktycznie nie mówią tego, co najważniejsze, a na domiar złego jak już coś mówią, to tylko, że samochód jest idealny, noo może ma np nieergonomiczne wnętrze albo coś równie trywialnego. Zawsze to stwarza pozory, że przecież to rzetelny i obiektywny test.
offtopic:
Poldon z 2.0 i kierownicą od Toyoty Mają ludzie fantazję:
http://allegro.pl/polonez-2000-2-0-dohc-obrso-kjs-mirafiori-argenta-i4928251734.html
Nie znam zbyt wielu znajomych którzy to nabyli ostatnio nowe auto prywatnie. Mam dwóch takich, i co ciekawe obydwu nabyło nowe VW. Jeden jest etuzjasta motoryzacji (posiada również zabytki którymi dużo jeździ i samodzielnie naprawia) drugi nie jest petrohedem. Obydwu zamówiło nietypowe, bogato wyposażone wersje. Jeden i drugi twierdzi ze auto było konfigurowane pod nich w momencie wpłaty zaliczki na liniach produkcyjnych (jeden w wolfsburgu, drugi w pueblo). Dostali dokładnie to co chcieli, w kolorze który chcieli i w czasie ok pół roku. Czy to wiec vw ma tak dobra obsługę klienta, czy moze przedstawione relacje w tekscie i komentarzach sa przesadzone nie wiem
Bogata oferta lakierów Skody to niestety przywilej wyłącznie rynku czeskiego. Słowacy, Francuzi czy Niemcy też nie dostaną koloru Růžová Baby, choć w RFN są dostępne 2 kolory z czeskiej serii specjalnej.
Ej, ale dziesięć odcieni modrych exterierów to już pewna przesada, no! Ja bym brał oranżowy cayenne.
Co do testów w formie poradnika zakupowego – w UK jest na przykład takie serwis Honest John, gdzie pisze się o wymiarach, realnym spalaniu, kosztach podatków i ubezpieczenia czy utracie wartości. Weźmy np test ostatniego focusa – napisali, że ecoboost w realu pali więcej niż w prospektach (ha!), i że zbyt duże felgi zmniejszają komfort jazdy (zapomnieli dodać o ile wydłużają czas na ‘ringu). Czyli można mieć bardziej przyziemne podejście. Inna sprawa, czy w Polsce, kraju prestiżu w chrompakiecie, by to się przyjęło.
@apede
Jesteś pewien? Mnie wydaje się, że był test wersji 1,3 w Auto Świecie – porównanie z najbiedniejszym Oplem Astrą.
Nie wiem dlaczego, ale tyle lat minęło, a ja wciąż to pamiętam
Z innej beczki:
http://otomoto.pl/aro-seria-240-polskie-aro-244-td-C35148125.html
WTF? ARO za 60 tysięcy? Już pomijam to, że jest nowe, ale to jakaś abstrakcja. Swoją drogą “fabrycznie nowe” i rocznik 2008 świetnie pokazuje jak dobrze te auta się sprzedawały…
Na zdjęciach ARO obok stoi jeszcze lepszy wynalazek:
http://tarmot_poznan.otomoto.pl/inny-inny-ozaltin-gold-db-C35147997.html
@Wasyl Srogi
Coś w tym jest… Chociaż to chyba mechanizm znany pod każdą szerokością geograficzną. Szturmy ludzi z okazji otwarcia sklepu występują nie tylko u nas. Wystarczy obejrzeć relacje z Black Friday w USA 😉 Niemniej w krajach post ten odruch działa zaiste karykaturalnie.
Supermarkety wykorzystały mechanizm zakupu pod wpływem impulsu, umieszczając różne błyskotki i słodkości w pobliżu kas.
Dyskonty (a zwłaszcza LiDL) z ich modelem “co tydzień coś nowego” poszły dalej, przenosząc ten obszar do wnętrza sklepu i oferując przydatne i przyzwoitej jakości rzeczy pod swoją marką przez ograniczony czas. Całkiem cwane Osobiście kupowałem ściereczki jednorazowe do okularów dla córki po kilka pudełek, bo LiDL sprzedawał je wyłącznie w ramach “Akcji sprzątanie” co pół roku. W końcu poszli po rozum do głowy i ten akurat produkt jest dostępny cały rok 😉
@Łysy
Pół roku czekania na wielkoseryjne auto to dobra obsługa klienta?.. Mein Karel Gott… Terminy takie długie zapewne dlatego, że są zajęci wykonywaniem wersji zamówionych przez Amerykanów, gdzie taki czas oczekiwania na seryjne jeździdło dyskwalifikowałby markę dokumentnie 😛
Swego czasu na red. Balkana bardzo obrazili się w Citroen Polska i w SsangYongu (Almeco?). No bo, kiedy opowiadał o swoich wrażeniach z testów w swojej audycji motoryzacyjnej w Tok FM, to coś się tam piarowcom nie spodobało. I auta przestali użyczać. Ale w końcu chyba zmądrzeli…
Przypominam, że mamy 2015.
Za 20 tysięcy można mieć ładne Audi A4 b6 lub E46 zamiast prosić się chamów o dostarczenie pojazdu w wybranej specyfikacji czekając pół roku.
Auta które wymieniłem zostały już zrecenzowane na wszystkie sposoby w długodystansowych jazdach. Informacje z pierwszej ręki można zebrać u wujka Janusza na imieninach.
Czasopisma motoryzacyjne czytuję w miarę regularnie od co najmniej 20 lat i ze smutkiem zauważam stale obniżający się poziom merytoryczny testów i zawartości w ogóle. Dotyczy to zarówno czasopism przedrukowywanych, jak i naszych, zasłużonych, z podkreślaną kilkudziesięcioletnią tradycją. Efekt jest taki, że traktuję je jak źródło informacji o samym fakcie zaistnienia danej nowości na rynku, czyli coś jak reklamę.
Testy samochodów nowych często są pisane tak ogólnikowo, że w zasadzie nie wynika z nich nic poza tym, że obecnie nie ma samochodów złych, są tylko ewentualnie mniej dobre (podobnie jest aktualnie ze stylistyką – nie ma samochodów zwykłych, są tylko bardziej lub mniej sportowe/luksusowe, a przynajmniej tak chcieliby PRowcy). Nie ma więc co się dziwić, że za testowanie, czy raczej opisywanie samochodów, biorą się blogerzy, jutuberzy czy inni podcastowcy widzący opisywane samochody najwyżej na ulicy, bo skoro prasa reprezentuje porównywalny poziom, to dlaczego mieliby nie spróbować swoich sił, zwłaszcza jeśli motoryzacja jest dla nich pasją. Sam słucham jednego polskiego podcastu motoryzacyjnego (tak w ogóle, to chyba w PL jest tylko jeden, co samo w sobie jest smutne), prowadzonego przez gości bez doświadczenia, czasem z brakami w posiadanej wiedzy, ale mówiących w sposób całkiem interesujący i dlatego lubię ich słuchać. Dlatego też lubię testy wideo Bloga, które prezentują tylko wycinek rzeczywistości związanej z danym samochodem, ale podany za to w zachęcający sposób.
Może jest więc tak, że osoby kupujące prasę motoryzacyjną lub czytające motoryzacyjne blogi, niekoniecznie szukają porady zakupowej czy konkretnych informacji, ale po prostu jarają się motoryzacją i chcą coś na jej temat poczytać?
Wszystko jak zwykle trafione w samo sedno. Kolega własnie kilka tygodni temu nabył Mercedesa W205 i wyczulony na absolutnie wszystko dał się i tak nabić jak młody. Jego wersja na Polskę posiada bak o pojemności 41 litrów co daje zasięg realny 350 km. Dodam, że w zakamarkach konfiguracji można znaleźć opcję powiększenia baku za 250 zł. Do głowy by mi nie przyszło żeby sprawdzać jeszcze pojemność zbiornika przy zakupie nowego auta.
Czy ja mogę za te 20 tys. nie chcieć ani Audi ani BMW?
Za 20 tys. kupiłbym jakieś auto za 5 tys. zł i miałbym 15 tys. zł w kieszeni.
Co do poziomu testów (głównie w prasie, bo to ma wyznaczać jakiś standard) to już pisałem, no i byłem deletowany…….
Ale budujące jest to, że Złomnik coraz otwarciej (omijając jednak troszkę prasę “drukowaną”) pisze to co o tym myśli. Ja oczywiście Złomnika rozumiem, w pewnym sensie, bo gdzieś trzeba pracować i nie można tak do własnego gniazda… no wiecie rozumiecie….
Co do blogowych testów to najlepszy test samochodu jaki widziałem był właśnie w internecie na czeskiej stronie (niestety nie mogę jej ponownie znaleźć ). Było to porównanie Octavii I i II. W zasadzie więcej było zdjęć – butelka w schowków jedynki, a obok ta sama butelka w schowku dwójki, człowiek na tylnym siedzeniu jedynki, a za chwilkę ten sam w dwójce itp itd. Po tym teście kupiłem Octavie I tour zamiast II.
Temat salonów i zakupu nowego auta … no cóż już kilka nowych fur kupiłem i wiem, że jak przychodzisz nieprzygotowany do salonu to cię rzezają jak młodego kota.. smutne ale tak jest.
Faktem jest, że w testach nigdy nie spotkałem auta w wyposażeniu jakie kupują normalni ludzie tylko top full mocny wypas. To samo dotyczy aut do jazd próbnych w salonach. Zawsze jest z mocniejszym silnikiem, niż ty chcesz człowieku kupić..
Zobaczycie, przyjdzie Pałgorzata Marolina Kiekarska i wszystkim Nam pokaże… Jak się fachowo testuje samochody oczywiście.
@pedro:
Skórzana kiera w 1997 nie była dostępna, ale elektryczne szyby i elektryczne lusterka bez problemu byłyby domontowane już w salonie, więc twojemu ojcu coś się pomerdało – może jednak nie w smak mu była dopłata nie małej sumy jak na PN i tak się tłumaczył.
A co do Top Dżir to lubię ten program rozrywkowy na bazie motoryzacji i lubię czytać felietony Clarksona. Lubię bo czasami jest śmiesznie i lubię jeszcze bardziej dlatego, że to chyba jedyne miejsce gdzie można usłyszeć/przeczytać, że coś jest do dupy. Nie jest to bardzo merytoryczne ale jest jakieś. Ktoś już o tym tu pisał przedemną. Cała reszta pisze w podsumowaniach, że jest super albo bardzo super.
A nawet ostatnio w pewnym miesięczniku przeczytałem porównanie Passsata be ileśtam z oplem – dla mnie jako niedoszłego polonisty i doszłego inżyniera majstersztykiem była tabelka z wymiarami jednego i drugiego… pewne wartości podkreślano na zielono pewne na czerwono, no podkreślano tendencyjnie bo wygrać musiał be ileśtam wyglądający jak be ileśtam-1
@Adamtd74
O! Zahaczyłeś osuperważną rzecz. Dobry test czegokolwiek pokazuje rzeczy, na których sprawdzenie nawet byś nie wpadł.
Fajnie nowe auta obgadują Jacek Balka i Sławek Paruszewski (Codzienny magazyn motoryzacyjny w Tok FM – można odsłuchać w necie). Nie wiem na ile są obiektywni czy nieobiektywni ale fajnie ich posłuchać. Dla nich chyba nie ma świętości. Doskonale pamiętam jak jechali po jakimś miejskim BMW, chociaż modelu już nie pamiętam 😀 Jakiś czas temu rozmawiałem z moją kobietą czy my kiedykolwiek kupimy prywatnie nowe auto z salonu. Wyszło, że jest to wysoce nieprawdopodobne i wcale nie chodziło o zasobność portfela.
@Andziasss:
Mocno nie na temat: jaki napęd ma Campagnola – dołączany czy stały? Wiarygodne publikacje to właściwie “Pojazdy włoskie” i prasowe ścinki sprzed dziesiątków lat – tu akurat niejasne. Internet – wiadomo, śmietnik. Bardzo ciekawi mnie ta maszyna, a spotkać udało mi się raz – przelotnie.
Abstrahując: http://tvn24bis.pl/biznes-gospodarka,6/nowy-projekt-poloneza-kto-wyprodukuje-legendarny-polski-samochod,502826.html cóż za oryginalna linia. Zupełnie nie widać VW z przodu, a starej Accord z tyłu…
@miwo Hehe to samo tyle, że z działem PR Nissana opisywał Jeremy Clarkson w swoich felietonach. Wspominał nawet o babce która wtargnęła na plan i zaczęła pluć jadem na prowadzących i bronić jakiegoś tam producenta dla którego pracowała.
I jak to sam zgrabnie ujął w kilku zdaniach, że nie można spodziewać się, ze “pismak” zarabiający grosze i wydający 3/4 na piwo i papierosy w zamian za przeloty na słynne tory, użyczanie aut, prezentów postaci toreb, laptopów, wakacji i łapówek napisze coś rzetelnego i wytykającego przywary i wady auta. Tym samym wyjaśnił dlaczego Top Gear obecnie jest bardziej rozrywkowy niż stricte testowy. Pokazują fajne auta, nowości, głupie przepisy, ale głównie to show zrobione dla robienia sobie jaj ze wszystkiego i dobrej zabawy ekipy i prowadzących i tymi głupotami zarabiają. Wiadomo, że szczerość nigdy nie była w cenie, wszystko to oportunizm żywcem wzięty z “Księcia” Macchiavelliego.
I każdy uległby pokusie tych wszystkich gratyfikacji rzeczowych i pieniężnych płynących z działów PR.
Ja folcvagena nie kupię już nigdy.
Pomimo przemiłych wspomnień z Passatem 1.6D ’87 posiadanym w latach ’91-’93. Nie z powodu braku żółtego koloru. Przypominam coś co kiedyś dilerzy tych aut spłodzili:
http://nczas.com/wiadomosci/polska/dealerzy-samochodowi-za-wyzszymi-podatkami-i-ograniczeniami-w-obrocie-uzywanych-aut/
Ja z salonowych testówek jeździłem Fabią w jakiejś kolorowej wersji Monte Carlo czy coś z 85 konnym silnikiem, Peugeotami 208 i 301 w jakichś podstawowych wersjach (które raczej też nie są szczytem popularności) z 3 cylindrowymi silnikami więc przesadzacie. Nie wiem jak w Audi czy innym Mercedesie ale te mnie chwilowo nie interesują:)
@ndv ja mam świadomość, że są takie salony, tylko ja poprostu na nie nie trafiłem. Może to zależy od rejonu Polski, albo od wytrwałości szukającego
A tak na marginesie to najgorzej wspominam salon audi (zakup A6 do firmy kilka lat temu) – już chyba Cytryn&Gumniak by sprzedali auto w bardziej przyjaznej atmosferze.
W przeszłości dwa razy kupowałem nowe volvo.
Pierwsze zamawiałem sobie
“customized” i wybierałem jak leci wyposażenie – zażyczyłem sobie nawet jakieś fikuśne zestawienie kolorów we wnętrzu i tak to zrobili. Czekałem 6 tygodni, przyszło, wszystko się zgadzało. Niestety, zabawa kosztowała praktycznie to, co wyszło z konfiguracji.
Drugi brałem z placu, bo akurat trafił się niemal taki, jak chciałem. Rabacik za to prawie 20% z ceny katalogowej.
Nie wszyscy sobie robią jaja – chcesz mieć volvo zielony metalik, z ciemnobrązowymi siedzeniami, z audio 1000
Testy nowych samochodów publikowane tu i ówdzie działają. Ładnych parę lat temu diabli wzięli nasz/mój samochód, którym jeździłem/śmy ponad 20 lat i trzeba było się rozejrzeć za czymś nowym. Z uwagi na brak rozeznania na rynku trzeba było się wgłębić w temat i czytać.. czytać… pech chciał, że żona też czytała i strasznie się uparła na Golfa 6. No bo ładny, bo wygodny, bo świetnie się prowadzi, bo świetnie wyposażony, bo to VW, więc się nie będzie psuł. Mnie tam wsio ryba było, więc podrałowaliśmy do salonu VW i po pewnych przebojach (nikt ze sprzedawców nie chciał uwierzyć, że my po TSI, nie po TDI) kupiliśmy Golfa. Spoko. Szybko okazało się, że rzeczywistość jest mniej różowa, niż to pisało w prasie i w testach oraz opiniach na necie, ale to temat na inną bajkę. Chciałem sprzedać, żona się znów uparła, no bo ładny i prestiżowy… Więc sobie od dawna jeździ Golfem 6 (i sama go naprawia za swoją pensję, więc za wiele jej na ciuchy nie zostaje 😉 ), a ja sobie kupiłem na szybko za 1500 złotych pierwszy napotkany pojazd zdatny do jazdy – los chciał, że to Honda Accord z 1992. Kupiona w sposób urągający wszystkim zasadom kupowania używanego auta. Tzn. wieczorem, w deszczu, w komisie, przejechałem się kilometr – odpalił, jedzie, nie tlucze się nic itp., to kasa do łapy i bierzemy. Śpieszyło mi się. A założyłem sobie z góry, że jak się spier… znaczy zepsuje, to oddam na złom i kupię coś innego.
I co? I za parę miesięcy będzie 5 lat, jak jeżdżę Accordem z 1992…..
Wat ale bez nawigacji (czyli kompletne zaprzeczenie typowego auta z placu) – zrobią, ale ceny się nie ponegocjuje.
P.S. To drugie ma już 300.000 km i jeździ, dymiąc radośnie wg normy Euro 4, szczerząc zarazem zieloną plakietkę na szybie.
“Ekhmm… Moglbym pewnie jeszcze z autopsji sporo dodac do tego (np o tym jak z zamowienia w drodze do fabryki potrafi zginac pakiet wyposazenia czy tanie sztuczki, daja dywaniki, ale nieoryginalne), ale po co gnebic lezacego? ”
– @vlad no mnie tak zaginął pakiet – dobrze, że byłem czujny przy odbiorze auta, pomimo tego, że nie spodziewałem się, iż można tak człowieka wyrolować w żywe oczy.
No i Pan Notlauf pojechał z wysokości po blożątkach.
Ale w sumie masz Pan pełne prawo. Dobry tekst.
Hehe, ja na swoją Rio czekałem pół roku, przez to ponoć, że wersja 3D :] ale powiem Wam, że nie ma co się napalać na kupno auta ze stocku czy z placu… taki fabrycznie nowy jest… cóż, lepszy nie będzie 😉 – a znowu nie mam takiego ciśnienia, że muszę mieć auto w ciągu 2 tygodni, lepiej poczekać.
Co do gwarancji – najlepsza to ta, z której nie trzeba korzystać – w Kii faktycznie są różne wyłączenia, ale w sumie co z tego? przecież to nie jest nic tajnego, każdy może przeczytać i się zapoznać – w razie czego dealer i tak na 99% będzie się wypierał… najlepsze było w Insignii jednego klienta, która dość się sypała, a za co klient musiał płacić (na gwarancji) – ale i tak podejście dealera do klienta dobrze obrazuje ta Insignia -gdy na podłokietniku pojawił się “pajączek” klient dostał odpowiedź, że to przez to, że trzyma tam łokieć.
Ale fakt faktem, Hyundai ma dużo mnie wyłączeń w gwarancji – ale tylko 5 lat. Ogólnie te gwarancje (Hyundai&Kia) nie są jakieś gorsze niż to co oferują inni – może minimalnie lepsze, ale żeby o tym wpis robić? bez sensu ;]. Ja mam czystą książkę serwisową i cóż… nic, kilometry lecą, nic się nie dzieje, a czynności jakie należy wykonać przy określonym przebiegu są w instrukcji – oczywiście, jest to jakieś ryzyko, bo jednak komuś ASO te części wymienia w razie awarii… ale ja wierzę w markę i jakość koreańskiego wyrobu i z chęcią zaoszczędzę te parę złotych ;] – taki rodzaj zabawy. Dużo zależy też od samego serwisu, jeden klient ma SantaFe i tak rozmawiamy, ogólnie bardzo zadowolony tylko skóra zaczęła mu się na kierownicy łuszczyć – doradca serwisowy sam powiedział, by poczekać do końca gwarancji z tym i wtedy wziąć nową. Ogólnie uważam, że sporą część czynności, które wykonuje ASO nie jest podyktowane czy jakością produktu, czy jakimiś faktycznymi błędami, a wkurzającymi klientami w rodzaju “panie, o 13:48 przy +16.5*C mi tutaj coś zadryndało, zróbcie coś, albo was opiszę na FB” – oczywiście mowa o samochodach, nie VAGu, gdzie wymiana silnika to dość częsta czynność eksploatacyjna – ale wymienisz i nic tylko jeździć, haha.
Co do palety kolorów to nic nowego, wystarczy wejść na VW w DE i zobaczymy ile to kolorów ma głupi Golf czy Focus – albo – wejść na stronę Kia DE i też jest sporo nowych “ficzerów” – ogólnie nihi novi sub sole.
Ech, jak pięknie wyjaśnione i uświadomione wszystkie powody, dla których nie czytam już testów nowych samochodów.
1. Zaczynając od samych aut, czyli dlaczego są nieciekawe; unifikacja sprawiła, że wszystko co można dziś kupić w salonie to 2.0 TDI, MQB, Ecoboost czy inne Bluemotion. Nieznacznie różniące się budy, skrywające te same bebechy, wszystko skąpane w marketingu ociekającego prestiżem, S-Line, 4-drzwiowymi coupe itd.
Dziś mamy test Golfa VII 2.0 TDI, a tydzień później ten sam Golf, tyle że kombi i jego porównanie z Leonem, z tym samym silnikiem. Brzmi ekscytująco, nie?
2. Testy blogerów – faktem jest, że największy problem to łaszenie się autorów blogasków do działów PR i uważanie, by broń panie borze coś złego nie napisać, bo nie dadzą kolejnej testówki. Co znajdowałem gdzieś przypadkiem kolejnego bloga, to po przeleceniu wzrokiem przez test nowego auta, natychmiast było to widać – ani słowa o wadach, nie było nawet porównań z konkurencją (choćby samych danych papierowych). A zachwyt wywołany obcowaniem z nową furą tak samo wypacza wszelki sens merytoryczny takiego testu, jak pompowanie sobie ego udawaniem J. Clarksona i małpowanie jego stylu w teście nudnego jak flaki z olejem kombi w dieslu.
3. Gazety papierowe – kiedyś kupowałem je w kiosku, niemal co tydzień. Nigdy kilka tytułów naraz, z czasem zmieniałem gusta. TG był ciekawy do czytania tak do 2011, potem stał się wtórny (ile wymyśleć można wymyśleć, by opisać dźwięk Gallardo?) a sam poziom zanurkował. Potem raz w miesiącu jechałem na bazar, złowić co ciekawsze numery za bezcen. Obecnie nie kupuję już nic. Typowe tygodniki mają dziś wiele problemów – z numeru na numer, wciąż te same auta (VAG), wersje z wyposażeniem i cenami z kosmosu, totalnie bezbarwne testy, pisane nie jak przez dziennikarza, a służący ku temu program komputerowy, składający po kolei słowa i kwestie wg określonej ścieżki postępowania.
Na koniec okładki – kiedyś były na niej 3-4 auta i jeden duży nagłówek. Teraz aut jest minimum 16, każde na maksymalnie oczo***nym tle (żółte, czerwone, niebieskie), a w wolne miejsce upchnięto ogólnikowe hasełka, napisane obowiązkowym kapslokiem. Nie wiem jaki target dostali graficy, ale stawiam, że okładki mają nawiązywać do przydrożnych billboardów i szmat reklamowych, stawianych i wieszanych przez januszy z polskiej prowincji. Tych samych, którzy są największą i najwierniejszą grupą docelową tych pism.
@ndv; dokładnie. Zdarzyło mi się kiedyś kupić samochody testowe z salonów w dobrej cenie (w czasach, gdy prowadziłem jeszcze firmę). Były to: Skoda Fabia 1,2 i VW Polo, również 1,2; jeszcze bardziej cherlawy. O ile w Polo trochę wyposażenia było, to Fabia miała na pokładzie tylko cztery koła i kierownicę, aż żal ściskał zwieracze jak się nią jeździło…
@Blogomotive: tu się zgodzę w 100%; ludzie przy zakupie mają już upatrzone swoje typy. Moja Żona ma nawet swoją markę od niemal 20 lat i nie zmieni jej choćby nie wiem co; nie jeździ innymi autami, koniec, kropka. Więc Jej następne auto już wiem, jakie będzie 😉
Jestem zbyt wielkim entuzjastą dżeka, by pisać teraz na temat, więc odniosę się niezłośliwie do postu Pana Erbesta. No bo chodzi mi o to, że ja nie byłbym w stanie źle napisać o swoje kobiecie, nawet jakby była głupia – wtedy z powodu wstydu, że na taką cię stać. A Pan Erbest jak na mój gust zwyczajnie nie czai się z tym, że żonę ma i takie tam normalse z tego wypływające, ale tak w ogóle to jego żona jest po prostu głupia. No bo jak ktoś łyka udawany prestiż i stęchłe frazesy (jak ona sprawdzi to świetne prowadzenie, skoro zapewne nie umie jeździć; swoją drogą w razie ewentualnego zdarzenia policja orzeknie niedostosowanie prędkości do warunków jazdy), ponosząc przy tym konsekwencje finansowe i wizerunkowe tegoż przedstawienia, to jest głupi czy nie?
W dniu premiery Najnoweszego Passeratti B8 we wszystkich salonach w Polsce byl dostepny tylko i wylaczenie 2.0TDI 150ps z DSG w max opcji wyposazenia za 155 tyś złotych!! ! ! ! aaaaaaa nie przepraszam, nie mial szklanego dachu. Najtanszy w wersji ”kondom” jest za ok 80 z tego co kojarze.
Myślałem, że z tym zbiornikiem paliwa w w205 to jakieś jaja, ale żesz qrwa, tam naprawdę jest płatna opcja powiększonego zbiornika! Nawet na wikipedii o tym piszą.
@mql: Mocno nie na temat i przydługo:
Campagnola to kuriozalny pojazd z kuriozalnym napędem zrobionym tak:
Rama jak od czołgu a na niej:
1. Silnik 2.0 z Fiata 123 ale z jednym wałkiem w głowie, wzdłużnie z przodu, skręcony ze skrzynią 5 biegową. 5 bieg był potrzebny inaczej, tj. podczas jazdy na reduktorze można było ewentualnie dojść do tego przełożenia.
2. Od tego krótki wał do skrzynki redukcyjnej, która miała jedną dźwignię i 3 tryby:
• napęd na obie osie bez reduktora z blokadą międzyosiową;,
• napęd na obie osie, bez blokady międzyosiowej,
• napęd na obie osie z blokadą i redukcją.
Dźwignia reduktora między fotelami miała 3 pozycje w jednej linii – bardzo nietypowo, zwykle trzeba mieszać na boki. To w zasadzie Ciebie interesowało, ale jadę dalej:
3. Umieszconą centralnie skrzynię redukcyjną, wielkości silnika FIRE, z mechanizmami różnicowymi osi łączyły kolejne dwa wały.
4. Spore gruchy były przykręcone do ramy na sztywno i do każdego koła szedł kolejny, krótki wał, czyli razem cztery, a razem+razem to już siedem.
5. Zawieszenie niezależne – każde koło osobno, ale nie na jakichś tam resorkach, czy sprężynkach, tylko na drążkach skrętnych i osadzonych w ramie.
6. To nie koniec. Przednie koła miały po jednym, grubym amortyzatorze, ale tylne miały po dwa grube amortyzatory. Razem 6 amortyzatorów, każdy o średnicy około 10 cm.
7. Na pokład wchodziło 9 osób (legalnie) w konfiguracji: kierowca na fotelu z malacza, 2 szczupłe pilotki na ławeczce pasażerek, 6 pijanych kolegów na ławeczkach nad tylnymi nadkolami, bokiem do kierunku jazdy. W porywach wchodził nadkomplet do 18 osób, gdy koleżanki już też były “w stanie” jechać i jechały kolegom na kolanach.
8. Kłopot był ze spowalnianiem takiego zestawu, bo nie było tarcz hamulcowych, tylko bębny wielkości słusznej. Miałem wielki karton okładzin hamulcowych – każda ważyła 6 kg. Nadal go chyba mam!
9. Campagnola była jak motorówka. Od początku maja do końca września jeździła bez dachu, dywanów itp. Zupełnie bez. Założenie twardego dachu, ważącego ze 150 kg wymagało zaangażowania 3 osób bez dolegliwości reumatycznych, więc w okresie od maja do października woziłem ze sobą sztormiak zamiast dachu.
10. Z powodu czasowej obecności dachu i co za tym idzie słupków, nie przewidziano pasów bezpieczeństwa, a drzwi, pozbawione ramek z szybami wystawały może 10 cm ponad siedzisko “foteli”. Niska burta.
11.W zasadzie nawet niskie drzwi też były pomijalne, ponieważ drzwi rufowe były latem zupełnie zdemontowane i zastępował je łańcuch. Wsiadało się przez rufę.
Taki układ umożliwiał swobodny odpływ ewentualnych wód opadowych z pokładu.
12. Wspomaganie nie było przewidziane;
13. Instalacja elektryczna identyczna jak w Maluchu: światła, kierunki, koniec. Obiekt westchnień złomniczych.
Mile wspominam ten czołg, bo w okolicznościach w jakich występował (mieszkałem 2 lata w stanicy żeglarskiej) był jak najbardziej na miejscu i pozwalał przemieścić się z imprezy na imprezę wraz z imprezą:-)
Pamiętam spotkania z Policją:
– co pan przewozi?
– zwłoki kolegów (wesoło powrzucane na pakę);
– czy spożywał pan alkohol (wali od kolegów okrutnie)?
– nienawidzę alkoholu i nie z każdym lubię pić…
– to pan dmuchnie.
– przecież nie ma kogo.
Raz jechaliśmy w 15 osób do “miasta”:
– na ile osób zarejestrowany jest samochód?
– na dziewięć.
– a ile tam jest?
– jeden kierowca i 14 kolegów z “prewencji”(obok był klub żeglarski Policji)
– to oni się nie liczą
– to jadę sam
– będzie pan dmuchał?
– chyba pan żartuje, nienawidzę alkoholu i nie z każdym..
Do Campagnoli dołączył Samurai z klimatyzacją (statkiem taki już rzypłynął z Florydy) i Autobianchi 112. Nie, nikt nie pukał się w czoło, zasłaniali oczy i walili pięścią. Złote czasy autoanarchii. Idę spać.
Kilka małych uwag:
– testy w mediach motoryzacyjnych są istotne, ale nie mają monopolu na decyzje zakupowe. Może Was to dziwić, ale mała notka z ładnym zdjęciem w piśmie kobiecym bez zająknięcia się o spalaniu auta i o pojemności bagażnika może wywołać efekt “chcę to”
– w dziennikarstwie internetowym obowiązują tragicznie małe stawki za napisanie/przygotowanie testu. Żeby z tego wyżyć, trzeba zrobić ich dużo. Dużo = mniej czasu na pogłębienie tematu. Są na szczęście wyjątki.
– auta testowe powinny być wypasione. O wszystkich bajerach warto widzieć, by wybrać niektóre. Przejście przez cennik, konfigurator, dodatkowe pytania o rynek, o wybory klientów, o popularne wersje – da się.
– nikt nie kupuje wersji bazowych. Zwłaszcza w markach premium. W każdej marce trzeba dopłacić za lakier metalizowany, felgę i kilka podstawowych funkcji. Raz widziałem wersję niemal bazową V40 na stalowej feldze. Handlowcy się zlatywali, by zobaczyć to dziwo.
– prawie zawsze podane ceny testowanego egzemplarza są wyższe niż ceny transakcyjne za takie auto. Co chwila każdy producent ma akcję typu wyposażenie gratis, wyprzedaż rocznika, upust okolicznościowy, zamknięcie półrocza, etc.
– kupowanie aut ze stocku to żadna ujma. W Europie auta się konfiguruje. W Stanach znakomita większość transakcji to wybór gotowego auta z placu. W USA klient nie lubi czekać, a gigantyczne wolumeny sprzedaży i ogromna konkurencja na rynku sprawiają, że to działa.
– lekki foch na koniec. Wiele testów internetowych doczekuje się licznych komenarzy typu: Tyle pieniędzy za testowany model X? Za tą kasę mogę mieć Y Quadro-turboDiesel 300 KM 4×4. Naturalnie przywoływana jest cena bazowa tego drugiego.
I tu sedno focha. Po przejściu przez konfigurator quadro-turbo-diesla, dodaniu ekstrasów do ceny bazowej i podliczeniu kwoty… No właśnie.
Panie Złomniku… Taka sytuacja: http://olx.pl/oferta/lada-oka-1111-CID5-ID85Pj1.html#ce44ed5f63
1)jestem po lekturze 10 najgorszych samochodów-znam gorsze ale to nie był mój pomysł więc się nie odzywam.
2)testy samochodów wg wydawnictw polskojęzycznych to jakieś jaja- to co jest atutem vag w jednym teście, jest ujmą dla np.testowanego forda w następnym numerze.
3)raz miałem nowe auto z salonu, nawet sam sobie je sprzedałem.
Myślicie że zamówiłem sobie niewiadomoco?wziąłem z placu co było w dobrej cenie , przy odsprzedaży zasadniczo i tak to nie ma znaczenia czy masz jakieś listewki lub 2 gniazda zapalniczki .
Są klienci którzy zamawiają konkretne wyposażenie , ale to się dzieje w autach za 180000 i wyżej.
Przeciętny nabywca kompakta kupuje określone wersje i co najwyżej wybiera kolor plus to co można zamówić w salonie, czyli czujniki, alu nawigację , czy inne takie.
Gdyby kazdy samochód był na zamowienie to to Polo kosztowałoby 70000 zł.
Opłaca sie produkować masówkę a klient z wymaganiami po prostu płaci.
W życiu by mi nie przyszło do głowy, zeby wydając swoje cieżko zarobione powiedzmy 60+ tysięcy zrezygnować z przyjemności skonfigurowania auta. Szczególnie, ze w Polsce to co stoi na placu wygląda zawsze tak samo – 3 popularne kolory, czarna tapicerka, manual.
Zresztą, przy konfigurowaniu tez bywają niezłe akcje. Kiedyś wybierałem, nie za swoje pieniądze BTW, nowe BMW e92. Handlowiec w auto fusie wyrywał sobie włosy z głowy próbując mnie zniechęcić do szarej tekstylnej tapicerki. Nie rozumiałem dlaczego – w końcu auto i tak jest konfigurowane pod zamówienie, co mu zależy. Okazało się, że zawsze jest jakieś ryzyko, że się klient wycofa, a salon zostanie z autem na placu. No i podobno w Polsce samochód z jasnoszarym środkiem jest niesprzedawalny.
Inny przypadek, który już u siebie opisywałem – kolega zamówił puga 508 z automatem. Po wydłużającym sie oczekiwaniu dostał manual, u dealera stwierdzili rozbrajająco, ze no trudno, pomyliło się. Byli zaskoczeni, że nie odebrał.
Ciężka sprawa to kupowanie samochodów.
Może jeszcze 2 słowa ode mnie – regularnie czytającego pisma motoryzacyjne od wielu lat. Generalnie poziom testów nowych samochodów drastycznie spada, a poziom ich oderwania od rzeczywistości jest coraz większy. Zasadniczo nie wyobrażam sobie, że mógłbym oprzeć swój zakup na teście bez jazdy próbnej, kilku wizyt w salonie, negocjowania ceny, itd.
Na chwilę obecną przeglądanie każdego pisma motoryzacyjnego zaczynam od działu z samochodami używanymi – to tam tak naprawdę omówione są jakiekolwiek wskazówki pomocne przy zakupie samochodu, równie ciekawe są testy długodystansowe. Niezależnie od tego coraz cześciej stwierdzam, ze dużo więcej wiedzy na temat konkretnego modelu znajdę na forum internetowym poświęconym danej marce czy modelowi.
Odnośnie testów samochodów na blogach, niestety nie jestem w stanie ich czytać. Poziom jest żenująco niski, a cały test opiera sie na wychwalaniu produktów. Warto sobie uświadomić, ze taki musi sie bardzo natrudzić, aby osiągnąć dobry poziom, zachować rzetelność przy pisaniu i zarobić jeszcze na tym cokolwiek. W przypadku bloga motoryzacyjnego wydaje sie to wręcz niemożliwe.
@filip prosimy o link do artykułu, też chcemy się poczuć obrażeni a przy okazji będzie porównanie odczuć ze Złomnikiem tajemniczego pojazdu z rejestracją SB
To ja też powiem. Wiedząc, że i tak nikogo to nie obchodzi i nic nie zmienię.
Ale wpienia mnie niemiłosiernie, kiedy wielki “dziennikarz” wysmaruje jakiś durny tekst nierzadko kłamiąc, a nawet oczerniając (co podchodzi chyba pod paragraf) i… nie ma ani grama honoru, żeby się podpisać swoim nazwiskiem. Jedni podpiszą się tylko jakimś 3-literowym kodem, inni nawet tego nie zrobią. Szkoda, że w dzisiejszym świecie nie stosuje się żadnych zasad i nie ma się honoru. Pozostaje tylko pytanie, dokąd uciekać?
Pan Stanisław z firmy “toczyć się” ma rację. Przymierzam się do zakupu auta, to szukam czegoś co mi odpowiada, a nie tego co powiedział Clarkson. Większość ludzi ma tak, że precyzują potrzeby: a) silnik b) nadwozie c) producent d) wyposażenie.
Wiadomo, że testy aut są do bani… załóżmy, że stać mnie na Mercedesa E-Klasse, ale że nie lubię szorować tyłkiem po asfalcie to nie zasugeruję się oceną pana Mikuciaka, czy tam innego Słotysika, że według nich E-Klasa “mając rozmiary średniego tankowca prowadzi się jak Pug 205GTI”. Jeżeli mi pozycja w E-Klassie nie odpowiada, to idę wtedy do salonu “toczyć się” i wybieram np XC60 albo 90. Bo mi to auto odpowiada i nie sugeruję się opinią innych.
Co do wersji wyposażenia, to w sumie spadek wartości auta aż tak mnie nie interesuje, ale wybieram sobie dodatkowe opcje dla swojej wygody, a nie dlatego, że potem “w lepszych cenach chodzą”. Bo trzeba też spojrzeć z drugiej strony… każdy ma jedno życie i raczej nie chciałby jeżdżąc męczyć się w aucie które nam nie odpowiada.
Byłem w salonie z błękitnym owalem w logu i po rozmowie z przedstawicielem i przemyśleniu stwierdziłem, że podstawowe wersje są bezsensowne i nieopłacalne, a to dlatego, że bazowa wersja Ambiente po minimalnym doposażeniu w kilka użytecznych funkcji przebija cenę wersji średniej Trend, a średnia Trend po dodaniu paru funkcji zbliża się do ceny najwyższej Titanium.
I co ciekawe z racji chęci zakupu 2 aut na firmę zaoferowano mi na oba auta taki rabat, że na wersję Titanium dostałem ofertę raptem 2 tysiące netto droższą niż Trend.
Stąd nie rozumiem wylewania wiader pomyj na osoby kupujące wersje mocno wyposażone. Według mnie nie chodzi o to, żeby wzbudzić zazdrość, tylko wsiadając do auta czuć zadowolenie i komfort. Wielu ludzi nie pyta o wyższe wersje wyposażenia, bo myślą, że ich nie stać, a po rabatach mogą się pozytywnie zaskoczyć. Podobnie ze stokami, gdzie wiele jest wersji wyższego wyposażenia, ale nikt o nie nie pyta “bo pewnie drogie”, a tak naprawdę dealer musi coś z autem zrobić i chętnie obniży cenę.
Tomasz, to polo wygląda jak każde polo, sprzed 5, 10, 15 i 20 lat, takie das polo
@Pete379 – jest też opcja, że akurat tego wyposażenia można nie potrzebować, albo zwyczajnie nie chcieć. Osobiście nie kupiłbym samochodu z np. wbudowaną nawigacją.
Inna sprawa, to podejście “sprzedawców”; kilka lat temu próbowałem się dowiedzieć (jako cześć większego riszerczu) u źródła o Hiace – opcje, konfiguracje, itp. Rozmowa była bardzo ciężka, trwała jakieś 30 minut, zaś po 15 udało mi się wydębić jednostronicowy “prospekt”. Podejście sprzedawców sprowadzało się do:”daj pan spokój, trzeba czekać przynajmniej pól roku, i są tylko czerwone!” + “idź pan do Fiata i kup Ducata, jak wszyscy!”.
@Demon75 Też bym nie kupił samochodu z nawigacją, bo mam swojego TomToma z przyssawką na szybę. Zauważ, że zależnie od modelu (ja patrzyłem na Tourneo Connect) niekoniecznie kupując najwyższą wersje wyposażenia jesteś skazany na wszystkie opcje. Możesz wybrać najwyższą wersję ale masz dla niej 2 rodzaje audio do wyboru- podstawowa CD/MP3 z wyświetlaczem, albo rozbudowana z nawigacją. Nie wiem jak jest w innych markach, ale na przykład Ford C-Max (też oglądałem) ma użyteczne i rozsądne pakiety dodatkowe i można fajne autko skonfigurować “pod siebie” np. Pakiet Zima z podgrzewaną szybą przednią i dyszami spryskiwaczy i jakimiś tam jeszcze bajerami.
Poza tym trochę logiki. Po co mam przepłacać (w stosunku do wyższej) za “doposażoną indywidualnie” wersję podstawową niż wziąć od razu wyższą w podobnej lub niższej cenie ze wszystkimi potrzebnymi mi opcjami i paroma dodatkowymi do korzystania z których nikt mnie nie zmusza?
Aha sprzedaż wyposażenia w sztywnych pakietach kultywują od lat Japończycy (których auta są tutaj uwielbiane). Bo nawet stare Primery miały pakiety i wybierało się gotowy pakiet lub szło gdzie indziej i słuchało “ło Panie”.
A podejście handlowców to już inna para kaloszy.
@pete379 “Po co mam przepłacać (w stosunku do wyższej) za „doposażoną indywidualnie” wersję podstawową niż wziąć od razu wyższą w podobnej lub niższej cenie ze wszystkimi potrzebnymi mi opcjami i paroma dodatkowymi do korzystania z których nikt mnie nie zmusza?”
Np. bo niektóre opcje mi przeszkadzają. Chciałbym parę extrasów ale podstawowe zderzaki z czarnymi wstawkami. Chcę coś ale nie chcę fotela z regulacją wysokości – bo jest idiotyczna na kołysce czyli daleko=nisko, wysoko=blisko. A ja chcę daleko&wysoko. Albo mam napięty budżet i chciałbym forda bazowego tylko z podgrzewaną przednią szybą. Itp. itd.
@zonking
Nie ma czerwonej corolli? To łapcie jeden z drugim za farbę i aerograf i mi ją zróbcie! Co to za ASO, które nawet samochodu nie potrafi pomalować.
@Andziasss:
Dzięki. O wszystkim poza pkt. 2 z grubsza wiedziałem. No, może nie w tak barwnej językowo wersji.
Czyli w sumie normalny w 3/4 (brakująca 1/4 to konfiguracja: redukcja bez blokady) stały 4×4.
W życiu nie byłem w salonie jako klient i po przeczytaniu tego boję się, szczególnie, że jeżeli wierzyć presji otoczenia powinienem teraz myśleć o tym, jaki samochód ma przyczynić się do tworzenia mojej historii kredytowej.
No to zależy co uznać za normę, bo w tamtych czasach to normą był dołączany przód na sztywno i sprzęgiełka w piastach. Reduktor zwykle można zapiąć dopiero po załączeniu przodu. Dodam tylko, że Campagnola, jako pojazd włoski, była dobra na szutry i góry. Niski środek ciężkości i duże koła, ale skok niezbyt wielki. Kłopoty zaczynały się w błocie. Auto było ciężkie jak krowa i lubiło wtopić, a krótkie wały od gruszek do kół nieosłonięte. Te wałopółośki miały krzyżaki, które powinno się ciągle smarować, smarować, smarować, żeby wycisnąć błoto i szlam. 8 krzyżaków w półosiach. Pan co robił wały miał na półce zawsze dwa do Campagnoli, bo sypały się jak cewki w Syrenach.
Jak to tak, że nie można sobie pokomentować zielonego narzędzia? Na oko ma sporo ciekawych cech. Teza, że Złomnik się sprzedał upada, bo to ewidentnie prezent świąteczny i jako takim w dobrym tonie jest się pochwalić.
Tak czytam te przygody z dealerami i normalnie aż nie wierzę… Ja nie miałem jakiś wymagań – ba, chciałem po prostu najniższą wersję wyposażenia+klimatyzacja+najmocniejszy silnik – i to dostałem, nawet sobie dzwoniłem do dealera i mi mówili, gdzie auto obecnie jest, nawet VIN podali zaraz po wyprodukowaniu. Przecież jakby mnie takie coś takiego spotkało, co przyjaciela Cubino to cóż… nie byłbym zadowolony 😉 – ale z drugiej strony, być może to jeden z powodów obecnej sytuacji Peugeota. Znaczy to chyba tylko tyle, że jest tam niezłe burdello.
Po prostu nie przechodzi mi to przez myśl, że auto, które zamówiłem jest w innej specyfikacji – to na wuj dajecie w cenniku, dajcie tylko podstawowy silnik+manualna skrzynia i nikt nie będzie miał pretensji, do tego 1 kolor i będzie fajnie. Na wuj czekam te 3 czy 6 miesięcy, jak i tak nie dostaję tego, czego oczekiwałem, równie dobrze mogłem wziąć z placu.
Oczywiście w Rio nie ma tyle opcji do wyboru co w klasie D czy nawet C – jednakże – sama obsługa mnie, jako klienta, była co najmniej bardzo dobra. Wchodzę do salonu – zaraz koło mnie sprzedawca i czarowanie ;], sami sprzedawcy też dobrze “czują” klienta, zawsze są w pobliżu, wiedzą kiedy się wycofać – dla mnie bajka. Ogólnie bardzo polecam Krakowskiego i Kieleckiego dealera Kia. W VW, Skodzie można sobie chodzić koło aut, czasem bywam po części, widzę, że kolejka to sobie popatrzę na das auto – i tak mogę patrzeć, nikt się nie ruszy, mimo, że w salonie pustki – widocznie aktualizacja statusu na fejsiku ważniejsza.
Jeszcze jedna porada dla tych, którzy kupują nowe auta – nie bierzcie żadnych dodatków, czy jakiś gratisów w rodzaju alarmu, czy czujników parkowania – to są kity instalowane przez i u dealera, które kupicie na allegro czy gdziekolwiek indziej – żadna oryginalny pakiet (no chyba, że jest to wyraźnie powiedziane) – no chyba, że faktycznie lubicie takie pierdoły ;].
“Na cztery litery bez „S” ?
RENO czy PEŻO ?”
FIAT czy Łada ?
A mnie jeszcze w testach wkurza inna rzecz. Jak mam porównywać spalanie samochodów, skoro w testach podaje się wskazanie komputera pokładowego. Czy tak ciężko zatankować do pełna a potem podzielić liczbę zatankowanych litrów przez przejechane kilometry podzielone przez 100?
@pp
Zatankować do pełna? A kto za to zapłaci? – Testujący? I tym samym dołoży do tego testu, bo przecież redakcja nie zwróci. Ja dotankowywałem jedynie w przypadku dalszych wypadów i wtedy mogę śmiało powiedzieć, że dopłacałem do testów z własnej kieszeni.
Już nie wspomnę o artystach co mieszkają daleko od centrum, a auto odbierają w Warszawie – to trudna sztuka zrobić 300 km w jedną stronę, pojeździć sobie na miejscu i wrócić na jednym zbiorniku(bo przecież nikt nie zwróci za paliwo). I później są wyniki spalania po 4-5 litrów, a mi pali 7.
@Ktosiek No raczej obecnie większość marek sprzedaje auta tak jak Japończycy- w gotowych pakietach wyposażenia. Oczywiście do tych pakietów można coś dobrać, ale jeżeli fabrycznie w danej wersji mam czujniki to dealer raczej ich sam nie montuje i auto z czujnikami przyjeżdża takie z fabryki na lawecie.
Ale często jest tak, ze jak wybierzesz auto podstawowej wersji i dodasz klimę, radio z mp3 i np. przednie przeciwmgielne to czasami przekracza się lub zbliża do ceny modelu średniego, który wyposażenie takie ma na pokładzie.
@Adamtd74 nic nie reklamuję po prostu opisuję moje spostrzeżenia.
@Pete379 – jeżeli czujniki występują w danej wersji w katalogu/cenniku jako standard to zgoda – będą fabryczne. Ja opisuję jakieś dodatki, które dealer “dorzuca” na zachętę, czy te które niby targujemy – nawet w VW są takie zestawy, do montażu po produkcyjnego – są one dostępne dla sieci dealerskiej – VW to tylko w jakiś sposób aprobuje – a przynajmniej tak do dość niedawna wyglądało, może teraz wygląda to inaczej, choć wątpię :]. W Kii jest np. myk z alarmem, chyba wszystkie modele Kia mają alarm fabryczny w standardzie – jednakże w cenniku ten alarm jest dość sprytnie ukryty, chyba jako “centralny zamek z alarmem” – ale opis tego jest dużo dłuższy – zamiast tego jest coś, co za 1000zł można sobie dokupić – alarm dwuobwodowy – jest to po prostu drugi alarm, który montowany jest na 99% u dealera, choć sam alarm może być jakimś urządzeniem aprobowanym przez Kia albo Kia Polska. – tak to mniej więcej, według mojej wiedzy i doświadczeń wygląda.
Podobnie było z Getzami bodajże w pakiecie na któreś mistrzostwa świata – wszystkie miały mieć klimatyzację, więc te bez AC po prostu w ją doposażono – była oczywiście oryginalna, ale nie zmienia to faktu, że montaż nastąpił u dealera.
@pp
To zmień redakcję, na taką, która Ci zwróci za paliwo
Albo weź sobie do testu umów Skodę, oni każdy samochód z parku prasowego są w stanie dostarczyć pod wskazany adres w całej Polsce (oczywiście z pełnym bakiem). Po skończeniu testu przyjadą i zabiorą testówkę z powrotem – PR Skody wie co robi, bo potem aż szkoda źle pisać o Skodzie
Z tego co wiem tylko Skoda tak mocno się podlizuje dziennikarzom. A to są przecież spore koszty tak rozwozić po całej Polsce testówki.
@Wolf
Musiałbym się tym zająć w pełni, a nie tylko hobbystycznie. A to oznacza, że musiałbym się próbować utrzymać z dziennikarskich zarobków. To ja już wolę dokładać do tych testów:)
Zwracam jedynie uwagę, że zwroty za paliwo mają jedynie niektóre redakcje i przez to niektóre wyniki też bywają wypaczone.
Brawo dla złomnika za ważny tekst. Brawa dla komentujących za opisanie praktyk sprzedażowych dilerów. Wreszcie jakaś przydatna wiedza, coraz mniej konkretnej treści w internetach.
Ja osobiście chciałbym w prasie motoryzacyjnej lub w internecie przeczytać dwa testy – jeden to test wszystkich aut z 7 miejscami, a drugi to test aut wszelkich kategorii z pakowaniem do nich standardowego wózka gondolowego w roli głównej.
Akurat to, że pakiety wyjdą taniej niż indywidualna specyfikacja wyposażenia jest zupełnie logicznie logiczne.
To chcecie powiedzieć, że idąc po nowy samochód do salonu mogę się spodziewać, że sprzedawca będzie chciał mi wcisnąć to, co mają na placu, nie będzie chciał mi sprzedać opcje które są dostępne a na koniec okradnie mój samochód z wyposażenia?
@Agent Orange w wielkim skrócie, ale tak.
Oczywiście to nie reguła, ale …. doświadczyłem tego sam.
Aha i jeszcze jest możliwość, że sprzedawca będzie Ci robił totalną łaskę, że dostąpisz wogóle zaszczytu odezwania się do niego.
@Agent Orange – a jeszcze jedno dodam do Twojego podsumowania – sprzedawca dostanie amnezji w temacie promocji proponowanych na stronie internetowej producenta. Jak mu nie odświeżysz pamięci to będziesz parę złotych w plecy
Ale to i tak łatwiejsze niż kupowanie używanego auta od handlarza
Co do elementów montowanych w salonie mieliśmy tak z oplem zafirą (teraz mnie chyba wszyscy zjedzą za tego opla :P) alarm + czujniki parkowania montowane w salonie, alarm ma taką małą wypustkę w lewej części panelu + czujki na bokach przedniej szyby, czujniki natomiast z tyłu domontowany panel z informacją o odległości (takie światełka). Wszystko całkiem porządnie zrobione, nic nie przeszkadza, ale fabryczne to to nie jest.
@kot pandur Właśnie dziwi mnie też jedno… kupuję nowe auto i mam życzenie, żebym odebrał je zatankowane już do pełna. I w tym momencie sprzedawca się uśmiecha i mówi, że niestety nie mogą spełnić tego życzenia, bo nie jeżdżą autami klientów. Jak dla mnie to dziwne, bo sam bym o to poprosił i zapłacił za paliwo. Ale chyba za dużo naczytałem się “FERRARI. Włoska legenda” tych fragmentów, że do klienta auta przywoził pracownik fabryki pod dom.
Tak poza tym panie Notlauf prosimy o osobny wpis/artykuł o zakupach nowych aut i różnych dziwnych historiach i praktykach dealerów.
@mmtt To Ty byłeś autorem tego słynnego filmiku “Kaban vs policja”? 😉 hehe
ja tam nie zamierzam kupowac nigdy nowego samochodu, ale juz nowe nadwozie bym rozwarzyl, albo nadwozie z mozliwoscia rozszerzenia o zawieszenie, hamulce, uklad kierowniczy, zespol napedowy bez lub z osprzetem, elektryke, szyby… tak co kto chce kupil bym sobie np nowe nadwozie Seicento, zawiozl do porzadnego zakonserwowania, a reszte gratow zalozyl z Cieniasa, tylko szyby bym do sc na zlomie kupil 😉 ciekawe ile taka buda by kosztowala
przekladka wszystkiego do drugiej budy to raptem kolo tygodnia roboty
@Mmtt: a ja jestem zwolennikiem nie cięcia oryginalnej wiązki, o zgrozo jedynym producentem, który miał to dość fajnie zrobione był VAG i jego skrzynka bezpiecznikowa z dokręcanymi 30 (stałymi plusami) – można było łatwo coś dołożyć. Oczywiście nie twierdzę, że te rzeczy które zamontował dealer to zło, po prostu ja nie chce takich kitów :P. Miał, bo teraz wszystko idzie do Bordnetza, a tam przykręcanych rzeczy nie ma. Co do porządności wykonania – znów tylko teoretyzujemy – ale w większości przypadków w ASO pracują młodzi ludzie, i oni robią takie roboty – wbrew pozorom proste – proste, ale nie znaczy to, że nie można tego zepsuć – wystarczy nie lutować przewodów, a dać te lipne metalowo-plastikowe łączki, izolacja najtańsza i w małej ilości, przewody wiszące i upchane na chama – nie mówię, że tak jest u Ciebie Mmtt, ale często tak to wygląda, a o “fachowcach” od alarmów to już w ogóle… standardzik, czyli alarm nad nogami kierowcy – sam alarm nie jest tak głupim i złym zabezpieczeniem – w dużej mierze o jego marności decyduje montaż – przecież KAŻDY złodziej doskonale wie, gdzie te alarmy są mocowane, chcecie umieścić go sprytnie? dajcie go na sensorze SRS, i to pod warunkiem, że trudno się do niego dokopać, inaczej każdy leje na wasz ubber_alarm.
Powiem tak, klienci czasem chcą zamontować sobie gniazdo zapalniczki z tyłu – pierwsze pytanie to: co będzie podłączanie – 9/10 przypadków chodzi o lodówkę. Wtedy ciągnie się przewód albo bezpośrednio z akumulatora, albo jakiegoś pewnego, stałego plusa w środku auta (czasem dochodzi przekaźnik, by zasilanie było po zapłonie) – i nie jest to bynajmniej “półtorówka” tylko 6 albo 8 – dlaczego tak srogo, i dlaczego przesadzam, skoro do lodówki o mocy 100W (to chyba już te mocniejsze modele lodówek turystycznych) wystarczyłaby 3, góra 4 ? bo chcę spać spokojnie, nie chcę by ktoś w tym żelazie albo spłonął, albo kłócić się z kimś w sądzie o kawałek blachy – takie dokładki muszą być zrobione LEPIEJ niż fabryka, zresztą klient i tak za to zapłaci. Wszystko jeszcze jest dodatkowo izolowane i zabezpieczane, puszczane razem z wiązką. Poza tym, dziś jest lodówka, jutro będzie kompresorek, te to dopiero potrafią zrobić zamieszanie, tak więc zapas musi być.
Tak wiem, że w Fordach często napisane na kapselku od zapalniczki: 12V-10A… odważne stwierdzenie ogólnie – chwilowo pewnie się nic nie stanie, ale ciągłe pobieranie 10A z takiego źródła, moim zdaniem, skończy się nie za wesoło ;].
A w ogóle to gentlemani spożywają strawy na stacjach czy przydrożnych karczmach, przy okazji rozprostowując kości, oraz wdychając zapach świeżej benzyny. Serio, po co brać tą lodówkę, skoro co chwilę jest jakiś CPN czy inny sklep/bar, a automaty do kawy na stacjach coraz lepsze, niż tylko pić ;).
Sam mam wewnętrzną walkę, bo montowałem ostatnio oświetlenie nóg w aucie znajomego – ogólnie podchodziłem sceptycznie, ale efekt wyszedł baaardzo fajny, dobrze dobrany kolor i cóż… wyglądało nie gorzej niż fabryka, a na pewno lepiej niż niebieskie światełko w Accordzie. U siebie nie miałbym problemów, mógłbym to pod body control module wlutować, nikt by nie widział… ale jednak nie 😉 – dlaczego? jak mówię, nie lubię ciąć wiązek, ani dokładać jakiś elementów obcych – nie wiem czy wiecie, ale w fabryce to nie jest tak, że przychodzi jakiś pracownik i upycha wiązkę – jest ona najpierw nagrzewana, by być bardziej elastyczna, ogólnie nie jest to takie proste, a mam dwa auta za sobą, w których trzeba było wymienić CAŁĄ instalację – pomijam już kwestię demontażu wszystkiego, bo to zupełnie inna sprawa. Tak więc na razie odstawiam w niebyt takie zabawy, mam dziwne wrażenie, że w dość dużej ilości przypadków kończy się to dymem z niewiadomego miejsca ;].
Pomijam już stany, gdy taka pierdoła potrafi nieźle śmiecić w sieć samochodu, czasem są fajne cyrki ;].
Taki mam na to pogląd, może nie jestem do końca zdrowy, ale przynajmniej samochód jest :).
Ojacie jakie komcie bombowe. Brakuje tylko mrożących herbatę w termosie opowieści jak to poszedł człowiek po Dacię a tam go na zapleczu wąsaci monterzy niefabrycznych immobilizerów ten tego. Na sucho!
Kupiłem w październiku nowy samochód, oprócz niedostatków technicznej wiedzy pani, która prowadziła ten cały spektakl nie mam zastrzeżeń. Ale ja doskonale wiedziałem co chcę kupić, co jest montowane w modelu fabrycznie, co montują w ASO na miejscu po przytransportowaniu samochodu ze stoczni i obejrzałem konkretny egzemplarz przed podpisaniem czegokolwiek. Nie wiem jak to wygląda kiedy wchodzi się z głupią miną i oczekuje, że ziomal żyjący z prowizji od sprzedaży będzie wiedział lepiej, na co chcemy wydać gruby plik tatusiów.
Na początku było napisane: “Jest nowy rok, więc trzeba coś tu rozruszać!”? no to i coś przydługiego napiszę.
@ Benny, taka sytuacja miała miejsce w latach 8o-tych. Państwowy Z. U. orzekał, że karoseria od już blacharsko nie rokuje, co mieściło się w dzisiejszej definicji “szkody całkowitej” i dostawało się przydział na nową. Ubezpieczenie od zardzewienia! Czas oczekiwania na karoserię maluchową wynosił w 1987/8 roku około 2 lata (z autopsji). Cena takiej karoserii wynosiła ok. 10 milionów, ale z drzwiami. Nie czekając, można było kupić “z drugiej ręki” taką samą za 16 milionów, gdy nadarzyła się okazja.
Można by się zastanawiać w jaki sposób coś takiego jak karoseria mogła znaleźć WTEDY się w posiadaniu “drugiej ręki” i jak mogła nadarzyć się taka okazja. Nie jest to nic tak małego, żeby przemycić poza bramę FSM. Pamiętam, że maczał w tym palce Polmozbyt, który otrzymywał takowe karoserie do napraw powypadkowych samochodów w ramach ubezpieczenia pojazdu. Wtedy naprawiało się do bólu, bo wartość giełdowa była wyższa niż fabryczna. Taka karoseria już była już poza fabryką i można było już kreatywnie nią operować.
W ten sposób mój Tatko zmienił 10 letniego malucha w nówkę, zachowując oryginalną 600-tkę jako źródło napędu. Karoseria została zakupiona legalnie jako uszkodzona w transporcie, jednak w chwili zakupu nie nosiła żadnych uszkodzeń na sobie. Była biała, ale ten kolor jednak był inny (cieplejszy odcień) niż pozostałe, fabrycznie białe maluchy. Wtedy nie zastanawialiśmy się nad tym, a dziś podejrzewam, że była rzeczywiście (może nawet specjalnie) uszkodzona, po czem naprawiona i polakierowana, nie opuściwszy Polmozbytu.
Trochę ta nowa blacha FL nie pasowała do posiadanego wnętrza sześćsetki. Trzeba było udać się do Bielska i zakupić nowy licznik, tapicerkę deski, i “panel nadmuchu” (rozdmuchana nazwa), wiatrołapy (te duże), zderzaki… dużo gratów. Udało się też zdobyć resor i kilka innych części zawieszenia. Po kilku tygodniach “zdobywania” podzespołów, samochód udało się przywrócić ruchowi drogowemu.
Niefortunnie taka akcja nie mogła dotyczyć CC, gdyż.. no właśnie, zmienił się lekko ustrój.
Pomijając wspominki, na Twoim miejscu nie zamieniałbym CC w SC. To tak, jakbyś z Balerona zrobił Okularnika. Ja wolałem jeździć CC, jakiś taki zwinniejszy był.
@Złomniku, muszę się z Tobą nie zgodzić (jednocześnie mając nadzieję, że nie wspominasz na początku o mnie – choć u mnie raczej hejt przekłada hejt w testowaniu samochodów). W testowaniu właśnie chodzi o wrażenia, a tego najczęściej właśnie brakuje gazetom. To o czym piszesz to w zasadzie jest podejście do klienta i z testowaniem samochodów ma niewiele wspólnego.
A po co wrażenia? Otóż po to, by kilka takich wrażeń kilku różnych osób zebrać do kupy i wyciągnąć średnią arytmetyczną czyli ogólne wrażenie samochodu. Co mi to da, że wiem, że kolor jest iedostępny i że na stocku jest najwięcej takich a ine innych samochodów? No nic mi to nie da, tego dopiero dowiem się w salonie.
Za to wrażenia z użytkowania – to co uwiera i co parzy, a to co jest fajne – są bardzo ważne, bo pomagają wyrobić opinię, której się nie wyrobi po jeździe próbnej mającej nie więcej niż 25km. Np. wygoda foteli – tą jesteś w stanie określić dopiero po kilkuset km (o czym boleśnie się przekonałem testując nowego Leona).
Całą resztę dowiesz się czytając motoryzacyjną papkę z gazet, która musi napisać w superlatywach ukrywając wady by móc się utrzymać. Jeśli jakiemuś blogerowi się wydaje, że musi pisać pozytywnie o samochodach danej marki to jest totalny bullshit.
PS. NIe spotkałem się jeszcze z odmową realizacji jakiegokolwiek samochodu w Polsce, jeśli coś było umieszczone w polskim cenniku. Takie czasy tworzenia wspólnych prospektów dla danego modelu dla kilku krajów już dawno przeminęły. Więc jeśli jest żółty w prospekcie, to jest on dostępny. Być może na zamówienie, ale jest.
@pete379 – z paliwem to niekoniecznie, ale słowo klucz – “leasing”; do zaprzyjaźnionej firmy “flotę” przywiozła laweta. Osobna historia to dostawcze i ciężarowe zakupione na drugim końcu Polski.
Choć muszę przyznać, że informacje mam trochę nieaktualne.
Andziasss: absolutnie nie zamierzam zmieniac CC na SC. dla mnie tez CC jest duzo ladniejsze i fajniejsze, tylko pisalem tak bo gdyby sie dalo w dzisiejszych czasach kupic nowa bude to juz raczej od CC by nie bylo bo za dawno przestali robic
wiem ze kiedys mozna bylo dostac nowa bude.
moj dziadek tez dostal w latach 70tych jakims sposobem przydzial na nowa bude do “malej Zastawki” 750 po tym jak babcia dachowala w/w Zastavka w trakcje wielkiej ulewy bo chciala stanac na poboczu a tam sie okazala skarpa i pole, a ze buda i tak byla jakas pogieta bo dziadek kupil ta Zastavke troche rozbita i ja poprostowal to sie ucieszyl ze bedzie nowa
co ciekawe policja sie zatrzymala sie przy tym dachowaniu i pomogla babci przerwocic zastavke na wlasciwa strone, spytali czy sie jej nic nie stalo, babcia odpalila Zastawke i pojechala do domu
@Demon75 Właśnie u mnie będzie leasing, ale 2 auta to raczej nie flota 😉 haha.
Czas oczekiwania na nowy samochód: W 1998 roku kupowaliśmy nowe Kangoo osobowe. Janusz Lisowski to nasz sąsiad, więc w dobrej cenie mieliśmy dopasionego Kangurka. Czas oczekiwania z początkowych 6 tygodni wyniósł ostatecznie nieco ponad 3 miesiące.
W 2000 roku nowego Matiza odebraliśmy prosto z parkingu polmozbytu (wersja podstawowa FRIEND, z dzieloną tylna kanapą jako wypasem).
Tyle z naszych nowych aut 😀
@Ktosiek szczerze mówiąc nie mieliśmy wtedy takiego pojęcia o tym, jak wygląda taki montaż, powiem więcej, z tego co pamiętam podeszliśmy do tego raczej na zasadzie “są czujniki, to są czujniki, na kij drążyć temat”, a że nikt nie wspominał, że to nie są czujniki fabryczne, to wyszło jak wyszło
benny_pl, fajną masz babcię.
Szkoda, że od razu nie zatrzymała się w poprzek drogi, po czym ubrała kamizelkę, poustawiała pachołki i transparent ” UWAGA. STOP. ZAKAZ DALSZEJ JAZDY Z POWODU SILNYCH OPADÓW ATMOSFERYCZNYCH”.
Ale babcie z natury są dość dziwne. Moja na ten przykład była dość szurnięta, trochę też z pewnymi brakami w zapleczu technicznym.
Otóż gdy tylko na polu zaczynało nakur… śniegiem czy innym opadem, brała srebrne (wtedy srebrny był spoko, taki prestiżowy) Fuego 2.0 GTX (to był początek lat 90.) i testowała możliwości swoje i wozu. Uwielbiała bardzo utrudnione warunki do jazdy i bawiło ją, że w tym czasie pierdoły siedzą w domach., bo ślisko/źle/niebezpiecznie/nie da się jechać/…
Raz jak się wybrała Renówką na wieczór, żeby w sytuacji oberwania chmury się wyjeździć, to prawdopodobnie (PP) na zdartych do łysego oponach, PP jadąc szybko przed ciasnym winklem, PP wypadła z niego na wprost, bo PP popłynęła na wodzie i spadając z krzypopy, walnęła centralnie w dżewo. Dziadek, mąż babki tego wieczora ostro rżnął w karty, intensywnie się nawilżając. Z czasem zerwało połączenie i dziadek zapomniał o świecie. Z rana wstał i zaczął panikować “kaj ta Joaśka się podziała”. Dziadek nie wiedział kiedy wyjechała, a było to godzina 11 powiedzmy, że rano, no bo wstał dopiero. Pomyślał, że “pewnie kaś została i powrózka szuka”. Wziął się więc dziadek razem ze sznurkiem w traktor spakował i ruszył we wieś. Po paru kilometrach zobaczył dwóch typów przy drodze, co sobie stali tak o. Zatrzymał się, paczy, Fuego rozj… jak Tupolew, a babka w środku siedzi i nic. Zabiła się w sensie…
To był parszywy dzień.
Ja też mam jak babka, ale jeszcze żyję. Zaczęło się na dobre od tego jak w wieku chyba 12 lat wziąłem mamie 75 (Alfa Romeo to była!), jak gdzieś rodzice pojechali. Była zajebiście nieodśnieżona droga i kleisty śnieg. Uznałem, że będzie ekstra, zwłaszcza że i tak wóz miałem umyć, co pozwoli zatrzeć ślady. Jazda wprawiła mnie w taką ekscytację, że cały drżałem. Rozpędziłem się wtedy do idiotycznych licznikowych 130 na godzinę w warunkach nieprzyczepności i miernej sterowalności, ciesząc się jak dziecko (nomen omen) ze wzbijanej za wozem chmury, jak na rajdzie Szwecji. Auto było tak znakomicie i jednolicie oblepione śniegiem, że czułem się wtedy przedobrze (to jeszcze było, jak seksu nie było). Ale w końcu jakoś w nieświadomości wyjeździłem benzynę (aż mi głupio, zwłaszcza że na bieżąco monitorowałem inne zegary). Parę kilosów od byłem, ale postanowiłem podreptać po wachę. Strój miałem doskonały, jakiś misiowaty dresik i bardzo niezimowe buty. Zapewne wyglądałem jak bezdomny, więc jeszcze tylko mi policji brakowało, której oczywiście nie zabrakło. Spytali mnie chyba “Jezusie, dokąd idziesz dzieciaku?”, a ja odparłem “no bo mi się benzyna skończyła”. Historia jeszcze się nie kończy (jakby Was to niby zainteresowało…), więc powiem, że po tej przejażdżce to mnie już w domu samego z autem nie zostawiali za bardzo (sytuacje się powtarzały, ale to już inny temat), a ojciec mi magneto z motorynki wykręcił i schował. Chyba cały miesiąc trwały te katusze, aż nawet oceny za luty miałem lepsze.
Ach, wspomnienia… Aż się magneto w oku kręci.
szkoda babci, ale z dwojga zlego lepiej jak tak umarla majac frajde niz jak by miala w bolach umierac w szpitalu.
moja na szczescie dalej zyje
to ciekawe dziecinstwo domniemuje ze na wsi mieszkales, zawsze zazdroscilem dzieciom ze wsi ze maja traktory i moga nimi pojezdzic, motorki itp, i ze zazwyczaj jakis maluch czy cos w krzakach stoi… (teraz mieszkam na wsi:) ) w miescie jedynymi ciekawymi dla mnie zajeciami bylo glownie rozbieranie telewizorow / pralek przy smietnikach i chodzenie po zlomowiskach
strasznie chcialem miec cos jezdzacego ale nigdy nie mialem, nawet moskwicza na pedaly ktory mi sie tez straszliwie podobal bo dzieciaki jakiejs ciotki mialy i tam raz bylem (niemam pojecia gdzie to bylo do dzis) i moglem pojezdzic
dobrze ze chociaz rower romet byl, ale to nie to samo;)
pierwszy silnikowy pojazd to juz mialem po 18stce i to byl “komar” konkretnie kadet, (kupilem za 130zl) ktorego zesmy z kolega naprawiali, pchali przez pol osiedla zeby zapalil a potem jezdzili w te i nazad az sasiedzi sie darli 😉 ale frajda byla choc krotko, bo to dziadostwo czesciej sie psulo niz dzialalo….
prawdziwa mechanike poznalem dopiero na DFie ktorego kupilem z rok pozniej no a ze byl za 600zl (co najwazniejsze z gazem), to bylo co przy tym robic – na poczatek remont silnika – taki wiejski – nowe pierscienie, docieranie zaworow, wymiana uszczelek, takietam (dostalem lepszy dol silnika to sie go zalozylo) w moim okazaly sie popekane pierscienie (sam go chyba zabilem zagotowujac go) ktore porysowaly cylindry, i wymiana skrzyni za jednym razem bo dwojka nie wchodzila, no i sie jezdzilo ale ja tam na poczatku 50 nie przekraczalem, a nawet 40, tak ciezko bylo obczaic cala sytuacje drogowa, bo samo prowadzenie nie bylo niczym dziwnym, szczegolnie ze prowadzil sie dobrze, ale jazda po miescie juz tak 😉 no ale praktyka przyszla z czasem, Fiat cierpliwie znosil nauke, a naprawy byly tanie i proste
a przy okazji ile sie czlowiek przydatnych rzeczy nauczyl… tyle lat szkoly nie nauczylo tyle co jeden DF
no i nie bylo sytuacji zeby gdzies nie dojechal, (nie liczac mojej winy np rozwalenie miski olejowej o wielki kraweznik)
Widzisz, ja na wsi dalej mieszkam, ale będąc dzieciakiem zazdrościłem z kolei mieszczuchom tego, o czym pisał Pan Tomek, wypięty z internetów autor tegoż poczciwego jak Syrena bloga. Otóż pisał On kiedyś jak to lubił spacerować po mieście i fury na parkingach oglądać czy jadące ulicą. Ja nie spacerowałem wtedy i dalej tego nie robię za bardzo. Nie było za czym w sumie. Zasadniczo wiedziałeś co gdzie jest.
A z Komarami, motorynkami i całym tym kochanym badziewiem to zawsze tak było. Dużo jeździłem (bo rodzicom benzynę kradłem; to że mam jeszcze zęby, to chyba tylko dlatego, żem młody…), ale jeszcze więcej pchałem. Nie dało się tym całego jednego zbiornika wypalić bez usterki. Od czyszczenia/wymiany świec to aż kiedyś gwint w jednej głowicy mi wypadł. Wieczne naciąganie łańcucha, który i tak w końcu wybijał dziurę w korpusie (ale skoki czy inne stanty były istotne w rozwoju), milion zerwanych linek sprzęgła, łamliwe dźwignie i masa innych przypadłości. To nie miało końca. Najgorzej jak w okresie żniw jechałeś śmigać po ściernisku, a tam, parę kilometrów od domu, dochodziło w najlepszym przypadku do przegrzania. Wiele razy wracałem po motór na drugi dzień, bo pchanie nawet motorynki było wycieńczające. Z uwagi na swój wiek i rodziców, miałem słaby kontakt z polskimi i “polskimi” wozami. Zasadniczo pierwszy raz ze 125p miałem przy okazji niedyspozycji motorka, kiedy to w pole wybrał się po mnie sąsiad swoim kombi, bo wtedy w domu nie było niczego, co by przeszło po bruzdach (T3, który jest do dziś, dałby radę, ale wtedy olej się zmieniał czy coś). Pamiętam, że rzęził i bujał, a na lewarku drżał samochodzik w bursztynie, który chciałem sobie wydłubać i nim pojeździć. Sąsiad się nie zgodził, co mnie wtedy przybiło. Drugi raz sąsiad przyjechał po mnie, jak już się dorobił niebrzydkiej, dwudrzwiowej Jetty. Tak mi się ten wóz podobał, że teraz nie pamiętam, czy w końcu wziął ten motorek do tego wielkiego kufra czy została w polu. Aha! Był jeszcze Polonez 1.6 Orciari Line. Wtedy lubiłem srebrne wozy, a wujek kupił go jako roczny chyba wóz. Podobał mi się niezdrowo . Kolejny wujek, który w tym czasie posiadał za szybkiego (ciągle rozbijał jakiś wóz) Rekorda z rozjeżdżającym się przodem i istotnymi brakami nie szczędził słów krytyki swojemu bratu, zagnębiając go wręcz słowami “A ty myślisz, że jak jest nowy, srebrzasty i plastykiem opuchnięty, to już nie jesteś frajer w Polonezie!?” Wujek z Opla kreował się na filantropa.
Aaa… Gdy wstawiłem w motorynkę silnik 3. biegowy i ona perfekcyjnie wyregulowana wyciągała jakieś te 60 km/h, to stałem się mistrzem w wyścigach od bramki do bramki (tak, do tego służyło mi boisko, bo jak ani nie lubiłem, ani nie umiałem grać w piłkę). Żaden Kadet, Ogar czy inny “dorosły” dziad mi nie podskoczył. Nawet policja, przed którą zwiałem wtedy pierwszy raz. W Caro nie capnęli mnie na krętej, wąskiej szosie, a gdy zjechałem na zbronowane pole, odpuścili. Widać, że oglądali za mało amerykańskich filmów. Najlepsze, że mnie potem jeszcze ze 3 h po okolicy szukali i pytali, a to już wieczór ciemny był. Na szczęście miałem swojego informatora, który grał na dwa fronty (a tylko ode mnie czipsy dostał!), a po chodniku spokojnie jechało się bez świateł. Czułem się wtedy jak wyjęty spod prawa, renegat jakiś.
Sprostowanie
Czytam ten erotyk i zaznaczam, że w kwestii zębów to nie chodzi o wybijanie ich poprzez cios natury karnej, tylko o oddziaływanie natury chemicznej na szkliwo i strukturę zęba.
Aczkolwiek zdarzało się oberwać w dupsko.
1.Michał pisz prosz jeszcz, mnie oczy wylazują!
2. Ktosieku spłonę! Moja ulubiona instalacja dodatkowa, uprawiana kilka już razy to:
– drugi akumulator (hotelowy),
– separator ładowania z kontrolnym panelem do przełączania trybów;
Pod ten drugi akumulator:
– webasto ze sterowaniem;
– przetwornica na 230v 600-1000w i wyprowadzenie 2 gniazd.
– oświetlenie miejsca hotelowego i improwizowanej kuchni;
– ciśnieniowy ekspres do kawy jako funkcjonalny gadżet;
– kompresor do tego i nie tylko owego;
– pompka do wody użytkowej (ciepłej, ale to już zbyt długa historia);
– magistrala gniazd do wszelkiego pomagacia elektronicznego, ładowania pierdołek itp.
Do tego wszystkiego skrzynka z bezpiecznikami głównymi i potem drobnymi, co to zabezpieczają. Wszystko to ciągnięte maksymalnie wysoko, żeby można wjechać w wodę / zalać podłogę. Wychodzi 80mb przewodów w jednym samochodzie. Ale robiłem jak piszesz: za grube wszystko, solidnie polutowane i połapane do karoserii. Pierwsza instalka działa 8 lat, Jak separator kiedyś klęknie, to rozważam włożenie drugiego alternatora, wejdzie w miejsce sprężarki klimy:)
3. Gdzie jest Tym? Poślizg sie On?
Ciężko się pisze, gdy Dżek zostaje w ilościach zasmucających, ale wiem za to, co z Tomkiem. Otóż po tym, gdy do okna jego mieszkania wrzucono koktajl dwusuwowa, w jego życiu pojawiła się masa niebiesko-szarego dymu, a w głowie cały czas dzwoni mu ryndyndyrydryndryn. Konieczna okazała się przeprowadzka, nie tyle z uwagi na zrujnowane mieszkanie (mój znajomy z redakcji SE porównał krajobraz po wybuchu do rozsypanego łożyska; nie zna się na autach, więc widocznie od oparów zaczął mówić 3po3), co zalane łzami oczy żony, niczym świece w S15. Kazała mu spadać, żeby więcej nie narażał rodziny na niebezpieczeństwo i gniew gangów. Tomek długo nie myśląc, odebrał jeszcze umazane pastą polerską Carry i zapakował się w niego z całym swoim dobytkiem (czajnik, grzebień, smar ŁT43 i kalendarz z 2007 r.) i obrał kurs do redakcji Auto Świata, gdzie zobowiązał się prowadzić nieodpłatnie rubrykę SPORT i opisywać auta siłowe w nowo powstającym cyklu w zamian za ogrzewane lokum (ponoć miało być dzielone z “roksanawszystko za150bezdopłat”). Z tego co się orientuję, to coś nie wypaliło (Tomek z wykształcenia jest cukiernikiem). Oczywiście ktoś zapyta, czemu AŚ. A czy Wy chcielibyście prowadzić z nim jeszcze napiętą współpracę, w oczekiwaniu na zamach. Ja bym nie siedział na FB w wieży WTC, gdybym wiedział, że samolot ot tak sobie nie wyląduje. Tomek udał się więc do zaprzyjaźnionego warśtatu C&G, gdzie ponoć miał przystąpić do odbycia praktyk z zakresu naprawy i obsługi pojazdów samochodowych, co miałoby mu umożliwić z czasem otrzymanie posady na stałe. Niestety z niepotwierdzonych jeszcze informacji przekazuję, że w trakcie podróży do C&G, mimo wielokrotnie zmienianej koncepcji trasy dojazdu, Tomka dopadł gang Syreniarzy dowodzony przez niejakiego Mariusza Miksola. Gdy tylko członkom ganku udało się pokonać barierę w postaci zatrzaśniętych kurołapów, nic już nie stało na przeszkodzie, by nauczyć autora pokory i patriotyzmu. Ponoć ostatnie wykrzyczane przez ofiarę słowa brzmiały “błagam o naparstek ŁT43!!!”.
Czekam teraz na dalsze wieści. Bez odbioru.
Ktośku
Rozumiem, że nie lubisz ciąć instalacji, ja też mam pewien opór psychiczny i staram się to robić najrzadziej ale póki co wszystkie przeróbki i “ekstrasy” jakie robiłem funkcjonują aż miło. Trzeba to robić z głową to i nic z dymem nie pójdzie a i po zlutowaniu wszystkiego przed przykryciem innymi elementami warto przetestować całą wiązkę czy coś się za bardzo nie nagrzewa.
Zasadniczo zgadzam się z częścią argumentów zawartych w tekście, pozwolę sobie jednak dodać kilka własnych opinii.
– ostatnio brałem do testu samochód pewnej hiszpańskiej marki 😉 Prosiłem o auto możliwie najtańsze, najsłabsze, najbiedniej wyposażone w hatchbacku (czyli takie, jak kupuje większość nabywców)… dostałem najdroższe, bogato wyposażone, z najdroższym dieslem + ASB i do tego kombi. Ręce opadają.
– kupowałem relatywnie niedawno nowy samochód i również przeżyłem kilka rozczarowań. W salonie VW potraktowano mnie jak wroga, gdy zapytałem ile będzie kosztowała wymiana tarcz i kloców z przodu w nowym kombi za blisko 80 000 zł, w salonie Nissana nikt do mnie przez 20 minut oglądania auta nawet nie podszedł. W Fiacie Pani na siłę chciała wcisnąć mi jakiegoś parcha, który od 1,5 roku stał na ekspozycji i nikt nie chciał go kupić (pomimo posiadania pakietu “sport”). W Skodzie okazało się, że na samochód muszę czekać 10 miesięcy od zamówienia lub wziąć jakąś paskudę w wersji “dla PH” z placu. Miło rozczarowałem się w Dacii a ostatecznie kupiłem Renault. Samochód zamówiony do produkcji, wyposażony dokładnie tak jak chciałem, tańszy o kilkanaście tysięcy od marki “polskie premium”, przyjechał po 2,5 miesiąca od zamówienia. Jak będę kupowała następny nowy, do niektórych salonów już się zwyczajnie nie wybiorę.
– dla mnie nie jest problemem mnogość testów internetowych, raczej rzekłbym, że razi mnie ich poziom. Naprawdę czytając czasem różne blogi czy “portale” motoryzacyjne odnoszę wrażenie, że twórcy zamieszczonych tam treści są przypadkowi. Ot, przechodził ktoś ulicą obok bramy redakcji, z bramy (niczym w filmie) wyskoczyła tajemnicza dłoń z przedramieniem odzianym w szary prochowiec, wciągnęli “ktosia” do redakcji i rzekli mu: “Ty, tak, Ty, od dziś jesteś u nas redakturem”…
tez niecierpie przerobek orginalnej instalacji. w 90% konczy sie tym ze potem cos nie dziala, a czasem nawet zadymi, a w skrajnych przypadkach zapali…
sam jesli cos dorabiam u siebie to bardzo starannie, i glownie sa to przekazniki do swiatel zeby sie przelaczniki (pajak pod kierownica) nie wypalaly. a tak to w prawie kazdym samochodzie musze przywracac instalacje do orginalu po czichs wymyslach (glownie w okolicahc radia ;p )
hmmm w sumie nie wiem, chyba nie. w Maluchu i w Unie sie wytopily styki w pajaku i zalozylem przekazniki tak wiec w CC zalozylem zapobiegawczo. przy czym zakladam takie orginalne Fiatowskie przekazniki z kostkami Fiatowskimi wiec np w CC da sie to dopiac do skrzynki bezpiecznikowej ktora ma takie “ząbki” do wczepienia orginalnych podstawek przekaznikowych, w Unie z tego co pamietam tez. kostki z przekaznikami oczywiscie obcinam na zlomie z jakis Fiatow. one wystepuja w roznych miejscach sa duuuuzo lepsze od tego dziadostwa ktore mozna kupic w sklepie (konektorki dostepne w sklepach sa strasznie tandetne z cieniutkiej blaszki i slabo stykaja i to sie z kolei wypala…)
Znasz jakiś sklep internetowy, który ma elementy do elektryki porządnej jakości?
tme.pl ale droga wysylka, oplaca sie tylko przy wiekszych zamowieniach, ale i tak czesci orginalne wyciete na zlomie z instalacji samochodowych sa duzo lepszej jakosci, szczegolnie z japonskich i niemieckich aut powycinane, no i cena duzo nizsza
Co do tanich samochodów w gazetkach, programach itd, to przypomniała mi się fajna sytuacja z top gear gdzie w jednym z odcinków Clarkson powiedział, że w związku ze skargami użytkowników, że nie pokazują tanich samochodów teraz coś dla nich i pokazali zdjęcie jakiegoś vw czy czegoś podobnego i po chwili kilku sekundach, a teraz przechodzimy do kolejnego tematu… 😀
Dzięki za ten wpis. Sam prowadzę bloga motoryzacyjnego (choć ostatnio niestety mocno się w tym opuściłem) i – bez ironii – Twoje uwagi bardzo mi się przydadzą. Choć przyznam, że np. przy testach BMW pisałem o pakietach serwisowych 😉
Jeśli chodzi o Skodę, pytałem ostatnio gościa w salonie o te kolory. Powiedział, że w Polsce te wszystkie kolory też można zamówić, ale pod warunkiem, że zamawiamy co najmniej trzy auta naraz… W Czechach zapewne nie ma takiego wymogu, ale tego nie udało mi się dowiedzieć.
[…] pewien znany bloger motoryzacyjny autor poczytnego serwisu zlomnik.pl skrytykował „blożątka” usiłujące testować nowe samochody. A tu akurat tak się składa, że […]