Złomnikowa wyprawa: pojechaliśmy po Happy Enda
Piszę “pojechaliśmy”, chociaż mnie tam nie było – po Malucha Happy Enda wybrali się Artur (Młody), Papież i syndrom.
Pewnego dnia otrzymałem elektryzującą wiadomość że jest do wzięcia żółty Happy End numer 081 za 1000 zł. Ja wprawdzie mam na razie wystarczającą liczbę Maluchów (tzn. jednego), ale Artur wyraził zainteresowanie.
Oddajmy więc głos właścicielowi in spe:
Początek historii miał miejsce we wtorek rano. Podczas porannej kawy na zakładzie postanowiłem zadzwonić do właściciela w celu ustalenia faktów.
– Dzień dobry, ja w sprawie malucha. Chciałbym więcej zdjęć, wnętrze zobaczyć.
– Ale po co. Przecie są zdjęcia.
– A wnętrze czyste bo nie ma zdjęcia?
– Idealne, czyste, jak nowe.
– Ile razy był malowany?
– Ani razu.
– Drzwi są w innym kolorze?
– A no są ale on tak ma.
– Przegląd i OC jest?
– Tak wszystko jest, teściowa do roboty nim jeździ codziennie na zakład.
– Ok, muszę przemyśleć, oddzwonię.
Dzień 2.
Zdecydowałem się po namowach, że go biere w ciemno, ale nie za tygla.
-Dobry, ja w sprawie tego malucha, wczoraj rozmawialiśmy
– A no słucham.
– Mogę go kupić w ciemno ze zdjęć za siedem stów.
– A to ja muszę z teściową pogadać.
– To pan porozmawia i oddzwoni.
– NO DOBRA.
Po godzinie:
– No halo, teściowa się zgodziła.
– Jestem w sobotę ok. południa. Proszę o adres.
Gość wycofał aukcję.
W sobotę o 6.00 wyjechaliśmy. Oto kilka cukierków z podróży.
Ciekawe czy gość ma ksywkę “Proszek”.
Telefon 32. Dużo tam telefonów, w tej miejscowości, trzeba przyznać, nie ma.
AAAA!!!
Adres jaki mi podał w nawigacji nie istniał, jedynie miejscowość o której wspomniał, że jest większa i obok.
ok. 11 dojechaliśmy do tej miejscowości, po telefonach ustaliłem gdzie jechać, pojawił się problem, akurat tego dnia w tej miejscowości był jakiś święty przemarsz mniejszości lokalnych zasiedlających młyny, czy coś.
Po kolejnych 4 telefonach trafiliśmy.
Sprzedającego z którym rozmawiałem przez telefon nie było, trafiliśmy w zastępstwie teścia, człowieka który idealnie się wpisuje w obraz polskiej wsi, obornik i gnojówka niechlujnie porozrzucana po całym ubiorze, dłonie zresztą chyba to wszystko mieszały.
A więc przywitał nas on i piękny zapach gnoju przenikający wszystko.
Maluch stał na podjeździe pod domem w pobliżu drewnianego garażu.
Rozpoczęliśmy oglądanie.
-E pany co tak patrzycie, przecie to nie nowy mercedes.
– Miał być czysty w środku…
– A no przecie je.
– Miał być nie malowany
– YYYYeee no nie był, znaczy chyba był, no nie wiem, on nie jest nowy o co wam chodzi?
– Pytałem, miał przejechać 400 km a tu z opon guma odpada…
– EEe gdzie tam panie on są nówki, są nowe, dwa lata temu je kupiłem tu w wulkanizacji.
– DOT mają 2001.
– Niemożliwe, są nowe, i są w bardzo dobrym stanie, pozatym ja tu w garażu mam dwie oponkiii… to je wam dam.
po wejściu do szopy okazało się że jedna łysa jest na feldze, a druga bardziej łysa kryje browar który teść skrzętnie chował i łoił podczas transakcji.
Podczas jazdy testowej teść rozmiawia z kol. syndrom:
– Ja to bym im pokazał jak to sie jeździ. 120 idzie, ale piwo wypiłem, poza tym straciłem prawko, podobno pijany byłem, ja tego nie pamiętam, a tera za stary jestem nie robie nowego a nie będę tera ryzykowac żeby wam pokazać.
Po powrocie zaproponowałem że jestem w stanie zapłacić złotówkę za centymetr sześcienny pojemności silnika. Teściowa marudziła ale wyjścia nie miała.
Droga do wulkanizacji z teściem:
– Mam jeszcze dwie półosie, ale za darmo nie oddam
– Browar?
– Nie nie, dwieście pięćdziesiątka żubra!
Nastąpił powrót. 400 km Maluchem to wyzwanie, zwłaszcza gdy jedzie się autostradą. Maluch “Autobahn killer” wzbudzał oczywistą sensację.
Zaczęło trochę padać.
Kierowcy TIR-ów odrobinę się denerwowali.
Ale nic się nie poradzi. To jest prędkość przelotowa, powyżej której Maluch wypluwał natychmiast cały olej. Pierwsze okienko z zerem to nie jest licznik kilometrów, tylko remontów silnika.
Trzeba było dolać.
I dalej dzida!
W międzyczasie dokonano małego tuningu.
Naklejki z piłkarzami są zawsze na miejscu.
Na bramkach panowie próbowali się kłócić, że to quad i podlega opłatom jak za motocykl. Nie pomogło.
Witaj w domu, Happy Endzie! Oto prawdziwe szczęśliwe zakończenie!
Gratuluję zakupu i witam żółtego stworka w złomnikowej drużynie. Już wkrótce przerażająca sesja zdjęciowa z jego udziałem! Łocz dis spejs!
Zdjęcia: syndrom
Podpisy do zdjęć: złomnik
pogratulować 8) nie jestem znafcom tematu malucha, ale najlepszego przy poprawkach 😉
historia chyba mocno przejaskrawiona, ale za to foty z trasy wjb!
Jesteście wariatami. (w pozytywnym sensie). Ja zapłaciłem za Daytone trochę więcej, bo 2zł za cm3.
I zajebiste blachy, PKS, dobrze że obleciał te 400km i obyło się bez skorzystania z PKS 😉
nie wiedziałem, że Maluch tak ładnie prezentuje się na autostradzie. to chyba kwestia fajnego koloru i dobrego fotografa
Miałem takiego na kawalerski dostać, ale się świadek złamał. Wzruszyłem się – teraz, bo wtedy mniej.
historie z podróży po auto zawsze są dobre, a ta taka swojska że jedna z lepszych jakie czytałem
Uwielbiam eleganty. Moj jedyny samochod z salonu do byl Maluch z 2000 roku. Ale el’e tak gnija, ze zdobyc dobrego teraz jest trudniej niz jakakolwiek inna wersje kaszla (dlatego mam rocznik 80) i to niestety niezaleznie od tego, czy ktos o danego eleganta dbal, czy nie. One gnija od srodka i nawet jak wygladaja przyzwoicie z zewnatrz, to sa prawie zawsze wygnite wewnatrz. Odwrotnie niz moj obecny maluch.
Jakie sa plany wobec tego happy enda, jesli mozna wiedziec?
Czy zakup samochodu na wiosce zawsze wiąże się z 50 telefonami do sprzedającego w celu zlokalizowania go? Ja jak Civika pod Żyrardowem kupowałem zaliczyłem wszystkie okoliczne wiochy ale do właściwej bez pomocy nie trafiłem!
Jak maluchów nie lubie to ten też mi się nie podoba
Fajne zdjęcia!
znakomite zdjecia, najlepsze to te na zadeszczonej pustej autostradzie, bardzo nastrojowe.
Niesamowite. Zarówno samochód, jak i zdjęcia. Szczerze Wam zazdroszczę! Czekam na więcej zdjęć! 😉
A czy te zdjęcia są gdzieś może w większej rozdzielczości? Bo chętnie bym sobie coś na tapecie ustawił, genialne są. 😀
Koledzy z jakiego miasta? Aż wspominam wypad HE do Holadnii
Maluch ma bardzo ponadczasową sylwetkę. Ciągle IMHO wygląda dobrze. Gdyby wyprodukować nowy samochód wzorowany na stary model (jak zrobiono z Fiatem 500 lub Mini) To wystarczyło by lekko go przeskalować, żeby urósł po kilkanaście cm i wstawić nową technikę, zawieszenie i może silnik 650cm3 turbo Karoseria mogła by pozostać bez innych zmian.
Relacja pierwsza klasa, ale zdjęcia przekłamują strasznie. ^ ^ Zwłaszcza to pod “I dalej dzida”… Tam jest przecież miejsca tyle, że ciężko się szerzej uśmiechnąć (do zdjęcia chociażby).
Nie rozumiem jak zdjęcia mogą przekłamywać. Przecież to nie są fotomontaże ani kolaże (ani tym bardziej “kolarze”). Są robione z szerokiego kąta i tyle.
Swoją drogą, pamiętam jak się śmiałem po przeczytaniu w jakiejś gazecie dawno temu, że w Maluchu da się z miejsca kierowcy przetrzeć wszystkie szyby łącznie z tylną. Gdy kumpel kupił takie wozidło, przekonałem się że to prawda o_O 😀
widziałem w piątek na Al. Krakowskiej w Warszawie (możliwe to?); sticker tuning już był zrobiony. Godnie się prezentuje.
Historia jest w 100% prawdziwa i nie przerysowana. Auto będzie zrobione jeszcze przed wakacjami. Niestety OC się skończyło i od poniedziałku stoi na parkingu.
No właśnie jaki kąt szkła?? 16 i ff?? bo naprawde szeroooko widzi
@Tarhim Dla mnie nie problem. Poprzednim elegantem nie bałem się jechać samemu w podróż 250km. Gdyby było 2500km, to bym tylko więcej kanapek zrobił
Ale autko zacne. Ja mam rocznik ’89. A ideałem dla mnie byłaby starsza ,odporna na wszystko buda i wnętrze i silnik od elx. Bo el. szybki już mam
po akcji z Maluchem macie nowego czytelnika. Sentyment wielki, jeździłem takim cudem rocznik ’78 (licencja Fiat) z silnikiem 600, w kolorze wyblakłej żółci. I kiedy osiągnął 20 lat sprzedałem za 400pln.
Ech, piękne rzeczy.
My z kumplem też mamy hopla na punkcie takich rzeczy. Kiedyś pojechaliśmy zakupionym przez nas 126p na wyprawę 180km. Niestety, z braku doświadczenia w sferze aut-zabawek nie wiedzieliśmy, że trzeba uchylać klapę, i pod koniec jazdy rozsadziło nam wlew oleju. Ale dojechaliśmy z powrotem cało, mimo że “komputer pokładowy” wskazywał cały czas niski poziom oleju silnikowego.
A, no i jeszcze było śmiesznie na skrzyżowaniach, gdzie życzliwi kierowcy językiem migowym informowali nas o dymie wydobywającym się z klapy silnika.